Staram się paiętać o tych, którzy na Wołyniu ginęli. Wspomnienia łączę ze swoją rodziną, rodziną Walczaków, która mieszkała na Kałusowie, gm. Grzybowica i 11 lipca 1943 r. została makabrycznie zamordowana – była to najbliższa rodzina mojego śp. Ojca, Franciszka Walczaka. 15 osób – Matka, brat z żoną i dziećmi, siostra z córką drugiego brata, żona z dziećmi trzeciego brata. Żona z dziećmi i dwaj bracia uciekli w ostatniej chwili, natomiast trzeci brat, Leon Walczak, był wśród ludzi zagnanych do jednej stodoły z 3-letnią córeczką na ręku, bo chociaż kobiety były z dziećmi w drugiej stodole, to Leon siłą zabrał to jedno dziecko ze sobą. Jak zaczęli zabijać, to kula przeszła przez dziecko, a on został ciężko ranny w rękę i bok; upadł, stracił przytomność, leżał długo bez świadomości, że wszyscy nie żyją. Ale jak upadł, to jeszcze chodzili i dobijali – dostał jeszcze w głowę siekierą. Były to godziny popołudniowe.
Nad ranem obudził się i zaczął się czołgać na kolanach do wyjścia ze stodoły, żeby się dostać do studni i napić się wody, ale nie był w stanie. Pomógł mu taki, co też był ranny, ale lżej. Wyciągnął wiadro wody, dał mu pić i oblał go tą wodą, żeby obmyć, bo był cały we krwi. Po chwili Leon podniósł się i poszedł w zboża – szedł i upadał. Dotarł do lasu, tam miał znajomego gajowego. On bardzo mu pomógł, chociaż też miał dwoje dzieci już nieżywych na wozie, ale zabrał go i przywiózł do Włodzimierza do szpitala. Brat długo był chory i słaby. Natomiast moi Rodzice mieszkali troszkę dalej, w Stasinie. Już od dłuższego czasu nie spali w domu, tylko w schronie w zbożach. Byli czujni, bo morderstwa Polaków były już bardzo częste.
Przyszedł też 11 lipca 1943 roku. Banderowcy napadli na kościół w Hrynowie w czasie niedzielnej sumy. Kto był na zewnątrz, to uciekł, a w kościele zabito najpierw księdza przy ołtarzu, no i potem ludzi. Moi Rodzice Mieszkali przy drodze, a kto wydostał się żywy, to krzyczał, żeby uciekać, bo mordują banderowcy. Dzięki temu oraz dzięki trzeźwości umysłu moi Rodzice bez zastanowienia nas (dwoje dzieci) zabrali. Ja miałam 7 lat, a brat 12. Ojciec poszedł tylko do obory i powypuszczał konie krowy, świnie, spuścił psy, zapłakał i powiedział do Mamy, że już tu na pewno nie wrócimy. Tak też było – powiedział, jak tam stał wówczas, że życie jest tylko jedno. Nie mógł się z tym pogodzić do końca swoich dni, a zmarł, mając 52 lata. Z Mamy strony zginęło 20 osób z Gurowa i okolic.
Mój ojciec krótko przed śmiercią powiedział mi, żebym pamiętała o tych, co tak niewinnie zginęli. Pamiętam. Z chwilą powstania Celi Wołyńskiej w Rotundzie Zamojskiej starałam się o upamiętnienie tej Rodziny, która zginęła bez żadnej winy. Jeździłam na uroczystości w Rotundzie z Mężem, Synem, ale już zdrowie nie pozwala. Staram się pamiętać, wysyłam skromne pieniądze do Stowarzyszenia na kwiaty, znicze, msze, bo mimo że to wszystko kosztuje, jest nas już coraz mniej, a młodzi nie zdają sobie sprawy z tak wielkiej tragedii, jaka tam została zgotowana nam, Polakom. I za co? Polacy żyli z Ukraińcami w zgodzie, pomagali sobie, byli sąsiadami od pokoleń.
Moi śp. Rodzice z Wołynia wyjechali w 1944 r. Przyjechaliśmy w okolice Chełma. Pamiętam, był marzec, zima, przyjęli nas obcy ludzie. Mieszkaliśmy u nich miesiąc, później przeniesiono nas do drugiego gospodarza i tak było do frontu, bo przecież była wojna, to były trudne czasy dla naszych Rodziców. Po wojnie przeprowadzili się do Płoskiego k. Zamościa i tu Ojciec zmarł po bardzo ciężkiej chorobie. To był dla nas szok i rozpacz, ale wyroki Boskie są silniejsze. Moja Mama przed śmiercią sporządziła testament z majątku na Wołyniu na dwie wnuczki. Moja córka złożyła papiery o rekompensatę, ale nie mając papierów własności, dostała odmowę. A któż w takich chwilach mógł myśleć o papierach, zresztą takie papiery były w urzędach, ale doskonale wiemy, że Ukraińcy niszczyli wszystkie ślady po Polakach. Pisaliśmy do Włodzimierza, Łucka, Kijowa – nie ma żadnych śladów, że Rodzice tu mieszkali od pokoleń, a powinny być akty notarialne. Zresztą czy nasi urzędnicy nie wiedzą, że jest to nie do zdobycia, a świadkowie, jakich mamy, mają już po 90 lat?
Komentarze
Prześlij komentarz