Kiedy miałam siedemnaście lat spotkałam się z okropnym mordem na Polakach przez bandy ukraińskie. Ciężko to zapomnieć jak i ciężko zapomnieć całą II Wojnę Światową. Jesienią roku 1942 zostałam z łapanki wywieziona do lagru do Równego, skąd miałam jechać na przymusowe roboty do Niemiec. Tak się jednak złożyło, że uciekłam i wróciłam do domu. Odległość z Równego do Wydymera wynosiła około 100 kilometrów. Pociągiem wracać nie było mowy, a więc z koleżanka szłyśmy pieszo. Przechodziłyśmy przez kilka wsi ukraińskich. Byłyśmy głodne, prosiłam tam o jedzenie, lecz nikt nam go nie dał. Jeden Ukrainiec w moim wieku obiecał nas nakarmić, my oczywiście nie wiedziałyśmy co to ma znaczyć.
Po dwóch dniach podróży doszłam do polskiej wsi Karaczun. Tam już zastałam również uciekinierkę z lagru Alinę Kotecha. W tym że Karaczunie dowiedziałam się, że nieopodal w Gajówce został zamordowany gajowy Polak z całą rodziną. Na początku nie było wiadomo kto morduje – Niemcy czy zemsta za wywiezione drzewo? Już na początkach 1943 roku był względny spokój, ale już na początku lutego zaczęły krążyć wieści, że tu i tam zostały wymordowane Polskie rodziny (rąbano siekierą w tył głowy). Było zagadką kto morduje, jednocześnie chodziły wieści, że czyni to banda Bandery. Trudno jest coś dokładnie napisać, operować datami lub nazwiskami.
W przybliżeniu będę cos chciała napisać. W miesiącu lutym 1943 byłam na Radzieżu u rodziny tj. Garbowskich. W tym to czasie 2 kilometry od Radzieża na Janówce została wymordowana polska rodzina Todorowiczów. Zamordowani zostali ojciec, matka, syn i córka z mężem oraz dwóch sąsiadów. Cudem ocalała ich córka Halina, obecnie Halina Rudnicka mieszka w Sławnie, bliższego adresu nie posiadam. Zarąbano ich siekierami prócz zięcia, który był rozstrzelany bo się bronił. W tym też czasie 2 kilometry od Wydymera została wymordowana cała wieś Parośla i wszyscy przejeżdżający przez tę wies Polacy. Z Wydymera zamordowani: Marcin Kopij ojciec sześciorga dzieci, Burzyński Józef lat 18, Kopij Hilary lat 26, Żorcynski (Żarczyński), imienia nie pamiętam – ojciec trójki dzieci, Woźniak Stanisław lat 25, Jadwiga Rudnicka lat 13, Stasiak ojciec czworga dzieci, Józef Jankiewicz z Majdanu. Po ukończeniu gimnazjum był nauczycielem tajnego nauczania na Parośli.
O wymordowaniu Parośli powiadomiła Tubicz Maria. Była ranna, rąbana siekierą w tył głowy, miała trzy rany. Wtedy już dokładnie było wiadomo, że mordują Ukraińcy. Według relacji Marysi wczesnym rankiem przyjechał oddział niewiadomego pochodzenia podając się za Ruskich partyzantów. Zamówili sobie ucztę rozłożyli się obozem wystawili warty, trudno było podejrzewać, że to byli bandyci. Wyjeżdżając użyli fortelu względem ludności: po prostu powiązali im ręce do tyłu i oczy, kłamiąc, że robią po to żeby jak przyjdą Niemcy to będą mieli usprawiedliwienie, że ich na przymus kazali gościć i nie będą ich karać Niemcy. Gdy wszyscy mieszkańcy byli już powiązani zaczęła się rzeź.
Rąbali siekierami, bo żal było amunicji. Dzieci większe i mniejsze brali za nogi i zabijali o ścianę lub łóżko do opornych strzelali z kul rozrywnych. U Horoszkiewiczów była szkoła tajnego nauczania tam zarąbali około 30 dzieci, tam też zginął wspomniany z Majdanu Józef Jankiewicz. Rodzina Horoszkiewiczów była rąbana według kolejności: Heniek, najmłodszy syn, Matka i Ojciec. Córka Wanda grała na gitarze i tańczyła, bo obiecali życie jej i matce. Po zamordowaniu matki upadła na nią i tak leżała na gromadzie tych najbliższych z gitarą w ręku.
Zdziwić może skąd takie dokładne relacje, otóż u Horoszkiewiczów była przechowywana rodzina żydowska i to wszystko z ukrycia widzieli i przekazali Polakom.
U Gomółków wymordowano całą rodzinę z Jadwigą Rudnicką z Wydymera. Parośla została wymordowana prócz Marysi Tubicz, która była ranna, Bober i więcej nie pamiętam prócz kilku dzieci rannych. Została ranna Lilka, jej brat nazwiska nie pamiętam. Wiem tylko, że dzieci te wzięła Weronika Swoboda z mężem z Antonówki. O dzieciach i pozostałych informacji może udzielić Wanda Myszkiewicz zamieszkała Warszawa-Anin. Ona również cudem ocalała z pożogi.
Wieś została ograbiona ale nie spalona. Leżałam chora i czytałam między innymi o Parośli w książeczce napisanej przez Sobiesiaka i Jegorowa. Okropnie się zirytowałam bo rozdział o Parośli nie jest zgodny z rzeczywistością. Żadnej walki partyzanci z bandą ukraińską nie prowadzili ani bezpośrednio ani później. Sotnie bulbowskie spokojnie odeszli na wschód przez Wydymer na Kopaczówkę. Druga jednostka tej bandy miała wymordować ludność Wydymera. Dowódcą by wyznaczony Ukrainiec „Mizowiec” z Kopaczówki tj. około 5 kilometrów od Wydymera. Banda, która wymordowała Paroślę szła przez naszą wieś miała się spotkać z Mizowcem i pomóc wymordować Polaków. Trudno przewidzieć dlaczego Mizowiec ze swoją sotnią się nie zjawił.
Wydymer ocalał, a życiem przypłacił Mizowiec. Zamordowali go, uciętą głowę położyli na tułowiu w stronę Wydymera i prowodnik powiedział cytuję: „Nie chcesz ryzać Lachiw to teper dywyś jak oni zywut”. Skąd tak dokładna wiadomość o Mizowcu. Opowiadała to jego służąca Polka. Na imię miała Stasia, nazwiska nie pamiętam. W czasie gdy ta banda grasowała u jej Pana ona schowała się na strych, a potem uciekła na Wydymer.
Zdziwić może niektórych, że tak dużo piszę o Wydymerze, o swojej rodzinnej kolonii. Wydymer leżał pośrodku polskich wsi daleko od siedlisk ukraińskich, a faktycznie na naszej kolonii była tylko rodzina ukraińska, ale o tym opisze później.
Powracam do Parośli była to nieduża wieś, ale zamordowano tych biedaków 168 osób. Wszystkich pochowano we wspólnym grobie i jest tu na Parośli już 3 kurhany. Jeden z wymarłych na Hiszpankę, jeden z czasów najazdu na Polskę tatarów, a teraz pomordowanych przez bandy ukraińskie.
W maju 1943 roku Polacy z okolicznych wsi mogiłę ogrodzili parkanem i postawili duży dębowy krzyż. Na poświęcenie krzyża i mogiły oraz pożegnanie swoich parafian przybył kanonik, ich proboszcz ksiądz Dominik Wawrzynowicz. Płakał ksiądz staruszek, płakała cała ludność, płakał wysoki krzyż, przeżycie nie do zapomnienia. Wiemy dokładnie, że robiły to bandy Bandery i Bulby. Parośla nie była ani pierwszym ani ostatnim mordem przez bandy ukraińskie. Był to największy mord w powiecie Sarny, jak i ościennych powiatach.
W dniu 12 maja 1943 roku bandy ukraińskie napadły na polskie wsie położone od nas za Horyniem bliżej Sarn tj. Dołgie, Radzież, Janówkę, Osty, Folwark, Konstantynówkę, Ugły, Chwoszczowate, Załomy, St. Tutowicze oraz pomniejsze osiedla i pojedyncze zabudowania Polaków.
Trzeba jednak wiedzieć, że już w tym czasie Polacy zorganizowali samoobronę. Polskie matki z dziećmi uciekali do miast i bliżej posterunków niemieckich. Podczas potyczki w dniu 12 maja 1943 roku zginął na Radzieżu Libera Witold lat 20, członek AK. Zginą od kuli ukraińskiej, pozostawiając żonę i dwoje dzieci, córka 2 lata i syn 6 miesięcy.
Jak się później okazało na Niemców nie można było liczyć ponieważ oni dostarczali broń i instrukcje dla band ukraińskich.
W miesiącu czerwcu 1943 roku ukraińskie bandy napadały dalej na wsie i kolonie polskie oraz mordowali Polaków mieszkających w jednej wsi z Ukraińcami. Robili i mordowali w takich wsiach jak Stachówka, Chinocze, Sochy i wiele innych. Pozostali Polacy przy życiu pouciekali do większych skupisk Polaków. Z relacji rodziny Mazurków, która jakiś czas mieszkała u moich rodziców wiem, że Ukraińcy nie tylko rąbali ale również poddawali okropnym torturom.
Gajowego z Chinocy oraz jego żonę przecięli piłą poprzeczną, solili jeszcze żywe rany, wydłubywali oczy i polewali samogonem. Synek ich Romuś, lat 4, miał ucięte obie nóżki i leżał w Sarnach w szpitalu. Trudno to wszystko opisać i wyobrazić sobie jak takie zbiry mogą skrzywdzić człowieka.
Polacy zaczęli tworzyć samoobronę. Broń i amunicję kupowaliśmy od żołnierzy niemieckich za takie rzeczy jak: masło, słonina i inne wyroby mięsne. Najwięcej broni Polakom dostarczali Węgrzy, tak zwane Madziary. Od wymordowania Parośli Polacy nie nocowali w domu, nocowali w lasach lub zbierali się do środka wsi, wystawiali warty i czuwali.
Na Wydymerze samoobrona była silna. W lasku zwanym „Obiastka” został zbudowany schron oraz rów obronny ciągnący się pod ziemią przez całą wieś. 15 lipca 1943 roku zostało zaatakowane największe skupisko ludności Polskiej, Huta Stepańska. Opisywać o Hucie Stepańskiej nie będę bo i tak o tym napadzie zostało napisane, ale musiałam do tego nawiązać bo przecież część ludności z Huty znalazła się na Wydymerze. Tu już radzili mężczyźni jak się przygotować do opuszczenia swojego gospodarstwa.
W nocy z 30 na 31 lipca 1943 roku zostały zaatakowane pozostałe polskie wsie: Perespa, Sunia, Antonówka, Kol. Załawiszce, Choromce, Prurwa, Kopucówka Kopaczówka.
Rano Bulbowcy podeszli pod Wydymer i zaczęli palić wieś, ludzie nie zginęli ponieważ byli w schronie, a matki z małymi dziećmi w mieście. Zaczęła się walka, która trwała do około południa. Bandyci widząc, że Wydymera tak łatwo nie zdobędą, odstąpili. Odstąpili, żeby ludność wyniosła się do miasta. W Antonówce stały gotowe wagony towarowe do wywozu ludzi na roboty do Niemiec. Ładowali jeden wagon ludźmi, a następnie konie i krowy, które zostały przygonione przez ludzi. Tak załadowany transport dawał pewność, że dojedzie do celu, ponieważ w tym czasie na naszym terenie działał już „Bomba” z oddziałem i ruska partyzantka. Partyzanci działali już na niekorzyść Niemców wysadzając pociągi w powietrze oraz inne sabotaże. Niemcy zawieźli nas do Sarn, załadowali na samochody i zawieźli do lagru do Dorotycz. […]
Komentarze
Prześlij komentarz