Przejdź do głównej zawartości

Tragedia Katerynówki.

W pierwszych dniach lipca 1941 r. Niemcy zajęli Rożyszcze i okolice. Władzę ustanowiła społeczność narodowości ukraińskiej – podobnie jak we wrześniu 1939 r., tylko tym razem bez udziału narodowości żydowskiej.
Utworzona z ludności narodowości ukraińskiej policja dała o sobie znać wychwytywaniem jeńców radzieckich, przeprowadzaniem rewizji i rożnymi działaniami przeciwko ludności polskiej. Już w lipcu osiągnęła niemałe wy­niki. Policja składała się z ludzi najbardziej nieprzejednanych, a jednocześ­nie doskonale znających teren. W mojej okolicy: Rożyszcza. Rudnia, Wełnianka, Sitarówka, Olganówka Stara i Nowa, Katerynówka, Retowo itd. – działali ci sami, którzy w okresie władzy radzieckiej 1939-1941 r. występo­wali jako jej rzecznicy. Wymienić tu należy takich jak: Ławrientij Parfeniuk – urzędnik finansowy Sielsowietu Katerynówka, za Niemców zaś pełnomocnik Urzędu w Rożyszczach, Marko Bojarczuk – przewodniczący Sielsowietu, a i później również, Wołodia Parfeniuk syn Ławrientija, policjant posterunku w Rożyszczach i pełnomocnik na wsie Katerynówka, Olganówka Stara i Nowa oraz Retowo. Jego brat Wiktor i siostra Maria pracownicy Urzędu w Rożyszczach byli donosicielami i pierwszymi rabusiami Żydów. Mekrta z Olganówki – odpowiedzialny za kontyngenty siły roboczej do Niemiec. Z jego to inicjatywy zostało wywiezionych wielu Polaków i Polek, stanowią­cych trzon inteligencji polskiej. Chodziło o to, żeby pozbyć się tych wszyst­kich, którzy mogli w przyszłości zaszkodzić nacjonalistom ukraińskim. Wy­mienić tu należy także Tura z Nowej Olganówki – członka Rady w Rożysz­czach oraz Sławatycza, Iwana Szuma z Katerynówki – członka Rady Ko­mendy Policji w Rożyszczach jak też wielu innych z Rudni, Wełnianki i sa­mych Rożyszcz. Właściwa ich rola ujawniła się w okresie zakładania gett i rzezi ludności polskiej. Liczyli się w szczególności tacy „zasłużeni” jak Tur, Sławatycz, Bojarczuk, córka Bojarczuka Nastia Bojarczuk. Oni to właśnie po wyzwoleniu w 1944 r. weszli po raz drugi w skład władzy radzieckiej, aby oddać jak największe usługi donosicielskie na Polaków jako członków „band polskich”.
Duże obszary leśne oraz pomoc ludności polskiej, łatwość zdobywania broni i amunicji pozwoliły obronić się części jeńców radzieckich przed licz­nymi obławami i łapankami. Już w lipcu 1941 r. w lasach retowskich schroniła się pewna grupa żołnierzy radzieckich, która przetrwała dzięki gajowym Suchowieckiemu i Ferencowi. O poczynaniach policji ukraińskiej dowiady­waliśmy się powoli, ale systematycznie. 2 moich rówieśników utworzono grupę zwiadowczą, której zadaniem było działanie na rzecz ludności pol­skiej, jeńców radzieckich oraz obserwacja wszystkich sytuacji i zamierzeń policji.
Pierwsza taka grupa powstała w Katerynówce. Należeli do niej: Henryk Kamola, Leon Wilk, Stanisław Szachnowski, Mieczysław Pechfa, Zygmunt Habrych. Ferenc i Suchowiecki wówczas gajowi zaprzysięgli nas. Naszym zadaniem było wyszukiwanie i staranie się o broń, amunicję, odzież oraz wyżywienie dla żołnierzy radzieckich, utrzymujących się w lasach retows­kich. Źródłem broni, amunicji, obuwia i płaszczy były groby żołnierzy, którzy zostali pogrzebani w tych okolicach. Nie były to praca łatwa i przyjemna. Po przejściu frontu, zabitych żołnierzy grzebano ze wszystkim, co leżało obok i z tym, co mieli przy sobie. Chociaż nacjonaliści ukraińscy, a w szczegól­ności Wołodia Parfeniuk policjant i Mykiła zobowiązywali mieszkańców do zrównywania grobów z ziemią.
Wspomniana grupa szybko się rozrastała, przybywali coraz to nowi ko­ledzy z różnych miejscowości. Nasi ojcowie już wcześniej byli zorganizowani i udzielali nam rad i wskazówek. Byliśmy tymi, którzy ze względu na swój młody wiek wykonywali niekiedy zadania, których nikt inny nie był w stanie wykonać. Jesienią1941 r. otrzymaliśmy polecenie przewiezienia broni przez Rożyszcze do nowopowstającej grupy. Wówczas to poznaliśmy nowych chłopaków ze wsi Sitarówka, Wełnianka, Rudnia i z Rożyszcz, którzy poma­gali nam i z którymi wspólnie wykonywaliśmy różne zadania.
Pod koniec 1942 r. dowiedzieliśmy się o powstawaniu partyzantki, a nieco wcześniej o małych oddziałach Samoobrony, które już wspólnie wspomagały się organizacyjnie. Dochodziły też coraz częściej wiadomości, że nacjonaliści ukraińscy zamierzają rozprawić się z ludnością polską na Wołyniu. Zaczęto więc budować schrony, ukryte i zamaskowane na wypa­dek zaskoczenia. Prowadzono też szkolenie w obchodzeniu się z bronią i amunicją.
Już na początku 1943 roku słyszało się o pojedynczych mordach w róż­nych miejscowościach. Mordy takie występowały w odległych wsiach i w różnych okolicznościach, potwierdzały jednak coraz bardziej zamierzenia nacjonalistów ukraińskich. Strach przed okrutną śmiercią zaczynał narastać wśród miejscowej polskiej ludności. To mobilizowało Polaków i tak w mojej miejscowości, w Katerynówce powstał mały oddział samoobrony. Na komendanta wybrano mojego ojca (dziś już nie żyjącego) Jerzego Wardacha.
Żołnierzami byli sąsiedzi: Sakowski z synem Piotrem, Wawrzyniec, Piotr i Roman Mękalowie, Jan i Stefan Kowalczykowie, Jan Walenty i Szachnowski. Każdy z nich budował schron w swoim gospodarstwie, zamaskowane przejścia z domu do schronu. Zaopatrywano się w broń i amunicję, a przez pewien okres wszystkie rodziny zbierały się na noc w jednym miejscu, w schronie. Mężczyźni pełnili warty, a dzieci i kobiety spały w schronie. Ta­kie życie było bardzo uciążliwe, to też z nadejściem wiosny 1943 r. zanie­chano takich praktyk i każda rodzina w Katerynówce miała sama czuwać nad swoim bezpieczeństwem. Było to akurat na kilka dni przed napadem.
W nocy z 7 na 8 maja 1943 r. banda nacjonalistów ukraińskich napadła na Katerynówkę. Prawie jednocześnie zaczęty płonąć zabudowania polskich rodzin. Rozległo się wycie psów, ryk bydła, rżenie koni, kwik, pisk. Trzaski i szum olbrzymich płomieni zagłuszały wszystko. Powstało istne piekło. Każdy ratował się przed ogniem, bandyci zaś wyłapywali wybiegających z domów i mordowali. Pomimo, iż posiadali broń palną to morderstw doko­nywali przy użyciu noży w najbrutalniejszy sposób. Rozpruwano i wypusz­czano jelita, wyłamywano ręce i nogi, dzieci zabijano tłukąc je głowami o ściany domów itp.
W Katerynówce tej nocy zamordowano 27 osób. Jak się później okazało w Klepaczowie oddalonym o około 6 km, oddzielonym od Katerynówki du­żym lasem, tej samej nocy zamordowano 30 osób z polskich rodzin. Kate­rynówka była zamieszkana przez ludność mieszaną zabudowania gospo­darcze były rozrzucone w formie kolonii w odległościach do 0,5 km i więcej jedno od drugiego. W naszym przypadku mieszkało tak po sąsiedzku 7 ro­dzin polskich, wokół nich zaś ukraińskie. Moja rodzina mieszkała raczej po środku, dlatego do nas schodziły się pozostałe rodziny i u nas omawiano wszystkie sprawy dotyczące bezpieczeństwa. Jednak jak już wspomniałem, właśnie na kilka dni wcześniej wszyscy rozeszli się do własnych domów.
Mord to był okropny. Wszystko spalono, resztki jeszcze dopalały się, czuć było odór spalonych zwierząt ciała ludzkie leżały obok siebie, niektóre na pół spalone. Pamiętam to wszystko jak by to było dziś. Gdy rozwidniało się obiegłem wszystkich pomordowanych, licząc, że komuś może być po­trzebna pomoc. Niestety, jedynie małe dziecko, dwuletni synek Piotra Mękała żył jeszcze. Miał obydwie rączki i nóżki wyłamane, na wpół przytomny prosił pić i za chwilę zmarł. Drugą osobą która dawała znaki życia była Zo­fia Koper, młoda dziewczyna. Miała rozpruty brzuch, jelita były zmieszane z ziemią zbroczone krwią. W potwornych męczarniach zmarła. Pozostałe osoby już nie żyły. Niektóre były okrutnie poszlachtowane nożami, a każdy był na pół obnażony, tak jak ułożył się do snu. Od rana zjeżdżały się rodziny pomordowanych z dalszych i bliskich wsi. Rozpacz, płacz, lament nie do opisania ogarnęły wszystkich. Około południa przyjechali Niemcy, popatrzy­li, poszwargotali i odjechali.
Pod wieczór ułożono wszystkich pomordowanych na drabiniastym wozie konnym i wraz z resztą żyjących opuściliśmy Katerynówkę na zawsze. W Katerynówce zostali wówczas zamordowani również Dunia z żoną (Pola­cy) oraz Ukraińcy Walery Błaszczuk z żoną i dzieckiem, także stara Błaszczakowa. Wszyscy zostali przewiezieni do Kiwerc i pochowani we wspólnej mogile.
Oto jak ocalała moja rodzina. Jak już wcześniej wspomniałem do nas schodziły się polskie rodziny. Gdy wszystkim dokuczyły już te codzienne wędrówki i postanowili spać we własnych domach, ojciec mój jakby coś przeczuwał. Nakazał matce, aby zabrała dzieci i poszła spać do schronu, sam natomiast pozostał na obserwacji. Wziął karabin maszynowy, obrał dogodne miejsce i czuwał. Około północy najpierw zaczęły ujadać psy, póź­niej jako pierwszy palił się dom Wawrzyńca Mękala, a za chwilę następny. Ojciec zorientował się, że jesteśmy zagrożeni, wpadł do schronu, obudził mnie i szybko zajęliśmy stanowiska w okopanym rowie wokół sadu. Sad i rosnąca przed nami wierzba na tle płonących zabudowań stwarzały cień i dogodne warunki na zmiany stanowiska, dzięki czemu bez przerwy szły krótkie serie z karabinu maszynowego i z mauzera. Zmienialiśmy się bardzo szybko, ostrzeliwując wokół siebie teren i dając pozory, że sad okalający budynki jest cały obstawiony. Bandyci nie odważyli się podejść bliżej. Tylko jeden raz pojawili się od strony Marka Bojarczuka, gdzie była dość głęboka jama. Zostali jednak zauważeni i po dokładnym ostrzale tego miejsca do końca nocy nie powtórzono próby podpalenia naszych budynków z amunicji zapalającej. Gdyby udało im się podpalić zabudowania, uzyskaliby lepszą widoczność i kto wie jakby się to dla nas skończyło.
To była ostatnia noc naszego pobytu w Katerynówce. Pod wieczór wraz z pozostałymi, którzy pozostali przy życiu, zabierając ciała pomordowanych, wyjechaliśmy do rodziny w Sitarówce. Sitarówka to wieś prawie polska, zamieszkała częściowo przez osadników wojskowych. Następnego dnia zgro­madziła się cała wieś i natychmiast zorganizowano placówkę samoobrony. Na komendanta znowu wybrano mojego ojca. W dużym kolejowym budynku zorganizowano placówkę. Na parterze zamurowano okna, na piętrze i pod­daszu przygotowano punkty obronne i obserwacyjne. Budynek wokół oko­pano z punktami obrony i dla ludzi pełniących warty. Do tegoż budynku schodziła się na noc cała wieś. Mężczyźni pełnili wartę, a kobiety i dzieci spały na zamurowanym parterze.
Już latem 1942 roku, tuż po wymordowaniu ludności narodowości ży­dowskiej w gettach, mordowano Polaków, w szczególności nauczycieli oraz ludzi, którzy mogliby być organizatorami samoobrony. Nacjonaliści niszcząc krzyże przydrożne wyznania rzymskokatolickiego oskarżali o to partyzantkę radziecką oraz tak zwane bandy „żydowsko-bolszewickie”. Juz jesienią w 1942 r. pojawiły się symboliczne kopce usypane z ziemi. Rozchodziły się też wieści o walce Ukraińców o „Samostijną Ukrainę”. Takie informacje do­chodziły z wiosek zamieszkałych wyłącznie przez Ukraińców, takich jak np.: Serniki, Trościanka, Ulaniki, Krawatka. W tych wsiach były też usypane kopce, a ich wielkość miała świadczyć o sile środowiska nacjonalistów.
Po wymordowaniu Kiepaczowa i Katerynówki Polacy z tamtejszych oko­lic z całą powagą potraktowali narastającą groźbę. Zaczęły masowo po­wstawać placówki samoobrony. W Olganówce Starej zorganizowano dwie placówki i punkty wartownicze. Jeden znajdował się u rodziny Dziubów i tam Czesław Dziuba był komendantem. Druga placówka powstała u Baranows­kich, gdzie komendantem został Karol Baranowski. W Nowej Olganówce placówka samoobrony powstała u Dobrowolskich, jej komendantem był Stanisław Dobrowolski. Miała ona nawet karabin maszynowy. Placówka w Sitarówce pozostawała do końca pod dowództwem mojego ojca.
Podobne placówki powstały również w Walerianówee, Wełniance, Dubiszczach, Elżbietynie, w którym dowodzili bracia Józef i Stanisław Cichusowie. Natomiast Rożyszcze i Kopaczówka przeistoczyły się w podobne twierdze jak Przebraże, w którym broniło się około 20 tys. ludności polskiej. Wszystkie placówki udzielały sobie wzajemnej pomocy.
W 1943 roku 30 czerwca, kiedy Wełnianka, Rożyszcze, Elżbietyn i Ojganówka wyruszyły na pomoc dla Przebraża, nacjonaliści w nocy napadli na placówkę w Sitarówce. Po długiej i zaciętej walce odstąpili, a z naszych lu­dzi stracił rękę Franciszek Wardach brat ojca, poza tym nic nikomu się nie stało. Ponieważ ojciec był komendantem i był wtajemniczony we wszystkie sprawy, wiele rzeczy nawet najdrobniejszych nie było mi obcych. Zlecano mi różne sprawy, różnego rodzaju powinności, przeważnie łącznika między pla­cówkami i zwiadowcy, dzięki czemu poznałem wcześniej wszystkie miejs­cowości, wszystkie drogi i przejścia leśne. Najczęściej jechałem na rozpoz­nanie terenu nawet bez polecenia na własną rękę, a nierzadko też jeździłem konno na Katerynówkę, która była całkowicie wyludniona. Pamiętam taki przypadek. Nigdy nie wracałem tą samą drogą, toteż i tym razem w drodze powrotnej pojechałem łąkami i lasem, zauważając w pewnym miejscu tro­chę podejrzanych mężczyzn. Przejechałem jednak obok, jakby ich nie wi­dząc. Dalej, koło IV śluzy rodziny polskie grabiły siano. Byto tam kilku męż­czyzn z bronią ale na wypadek napadu nie byłoby to wystarczające. Podje­chałem do nich i ostrzegłem, że za Katerynówką od strony Budiaczewa pod lasem zauważyłem kilku podejrzanych osobników. Poprosili, abym pojechał jeszcze raz i sprawdził. Pojechałem więc lasem, zajeżdżając ich z drugiej strony. Zauważyłem kilka wozów konnych i sporą grupę uzbrojonych męż­czyzn. Szybko uprzedziłem ludzi grabiących siano. Następnie zawiadomiłem placówkę w Olganówce, a potem w Sitarówce. Okazało się jednak, że ban­da była o wiele liczniejsza niż się spodziewano. Po zaciętej walce dopiero pod wieczór została rozgromiona. Uciekając w stronę Budiaczewa w lesie pozostawiła część wozów i broni. Placówki biorące udział w tej akcji prze­szły tyralierą przez las, aż do Klepaczowa.
Zdarzało się również i tak, że niektóre rodziny ukraińskie z Rudni ostrze­gały Polaków o bandyckich przygotowaniach. W lutym 1945 r. po przyjściu sowieckiej armii, wydawać by się mogło, że wszystko się skończy, że minęły dni grozy, strachu i barbarzyńskich mordów, ale to jeszcze długa historia…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

... bo miłość nie umiera...

Miłość, kolejny miesiąc bez Ciebie... Nie pytaj mnie, jak przetrwałem cały ten czas bez Twojego spojrzenia, ciepła Twoich uścisków, radości Twojego śmiechu... Nie wiem... Trzymam się najlepiej, jak potrafię... Ale wiedz, że moja miłość i uczucie do Ciebie nie obawiają się upływu czasu i pozostają niezmienione. W wieczności mojego serca nadal zachowuję wszystko, co najlepsze w naszym życiu: miłość,tęsknotę, uczucia, doświadczenia, wspomnienia... W ten sposób będę żyć dalej, nieważne czy to tylko będą wspomnienia, ale jedno po drugim, dzień po dniu, wyobrażam sobie jak idziesz obok mnie... Jesteś w moim sercu i dopóki tam będziesz będę o Tobie pisać i mówić, że zawsze Cię Kocham! "

Obchody 100-lecia OSP w Kryłowie.