Przejdź do głównej zawartości

T-34 Historia prawdziwa czyli przerąbane jak w ruskim czołgu.

Najlepszy czołg II wojny światowej! Pogromca Tygrysów i Panter! Jedyny zwycięzca tej wojny! Historycy i pasjonaci uzbrojenia uparcie opisują radzieckiego T-34 w samych superlatywach. Zupełnie niesłusznie.

Kiedy w czerwcu 1941 r. Niemcy uderzyły na ZSRR, z frontu zaczęły napływać informacje o pojawieniu się nowych typów radzieckich czołgów, odpornych na używane wówczas przez Wehrmacht środki przeciwpancerne. Stanowiło to niejakie zaskoczenie dla niemieckiego dowództwa, tym bardziej że informacje wywiadowcze nie potwierdzały faktu posiadania tego typu wozów przez Związek Radziecki. Jak łatwo się domyślić, chodziło tu o czołgi średnie typu T-34 oraz ciężkie KW-1 i KW-2.

Nowa „gwiazda” Armii Czerwonej

Zwłaszcza T-34 na pierwszy rzut oka robił wrażenie: dieslowski silnik, pochylone pod kątem płyty pancerne zwiększające odporność konstrukcji na przebicie pociskiem, szerokie gąsienice sprzyjające mobilności i działo kalibru 76 mm. Podobnych czołgów Niemcy wówczas nie posiadali i wydawało się, że Armia Czerwona o lata świetlne wyprzedza Wehrmacht w dziedzinie broni pancernej.
Tymczasem T-34 posiadał mnóstwo mankamentów. Podczas prób prototypów dały o sobie znać zwłaszcza awarie układu napędowego. Resurs silnika, czyli jego gwarantowany czas bezawaryjnej i bezpiecznej eksploatacji, określono na zaledwie 100 godzin. Niską trwałość miały sprzęgła. Wyłamywały się zęby skrzyni biegów. Mimo tych wszystkich niedoróbek 31 marca 1940 r. zadecydowano o przyjęciu go do produkcji praktycznie bez żadnych poprawek. Ot, legendarna rosyjska fantazja!

Czołg Hitlera – czołg Stalina. Porównanie rodem z Top Gear

Rosjanie o wątpliwej jakości swojego nowego czołgu przekonali się już w lecie 1940 r., gdy przeprowadzono jego testy porównawcze z zakupionymi w Niemczech PzKpfw III. Było dla nich istnym szokiem, gdy okazało się, że z wyjątkiem większego kalibru armaty i nieco lepszego opancerzenia radziecki czołg ustępował niemieckiej „trójce” niemal pod każdym względem.
Na papierze T-34 prezentował się doskonale. W czasie testów okazało się, że posiada on wiele wad, które przysparzały wielu problemów załogom (fot. Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).
Na papierze T-34 prezentował się doskonale. W czasie testów okazało się, że posiada on wiele wad, które przysparzały wielu problemów załogom (fot. Bundesarchiv; lic. CC ASA 3.0).
Podczas prób szosowych T-34 osiągał niższą prędkość maksymalną: 48,2 km/h wobec 68,1 km/h PzKpfw III. Również zawieszenie radzieckiego czołgu pozostawiało wiele do życzenia. W terenie T-34 mocno kołysał się na boki, a na nierównościach miał tendencję do wpadania w drgania. Niemiecki czołg był pod tym względem bardziej komfortowy i przy tym zdecydowanie cichszy od swego sowieckiego odpowiednika.Jeśli chodzi o układ napędowy, to T-34 znacznie odstawał od PzKpfw III. Niemiecki czołg miał zdecydowanie bardziej niezawodny i bezawaryjny silnik. Piętą achillesową radzieckiego silnika były filtry powietrza. Trzeba było je czyścić co kilkadziesiąt kilometrów, inaczej dochodziło do zatarcia jednostki napędowej.

Wieża jak komora gazowa

Również środowisko pracy czteroosobowej załogi radzieckiego czołgu nie należało do najprzyjaźniejszych. W ciasnej wieży z trudem mieścili się ładowniczy i dowódca. Ten ostatni musiał spełniać też rolę celowniczego, co sprawiało, że był przeciążony obowiązkami. Niskiej jakości były przyrządy obserwacyjne i celownicze. Do wnętrza wieży prowadził pojedynczy duży właz z niefortunnie umieszczonymi z przodu zawiasami.


Brakowało wieżyczki dowódcy umożliwiającej obserwację po okręgu. Dowódca musiał korzystać z peryskopu zniekształcającego perspektywę. Otwarcie olbrzymiej, ciężkiej płyty włazu zasłaniało widok. Radzono sobie, siedząc okrakiem na wieży.
Poza awaryjnymi silnikami i skrzyniami biegów spory problem stanowiła ciasna wieża, w której z trudem mieścili się ładowniczy i dowódca. Na dodatek prowadził do niej bardzo nieporęczny właz.
Poza awaryjnymi silnikami i skrzyniami biegów spory problem stanowiła ciasna wieża, w której z trudem mieścili się ładowniczy i dowódca. Na dodatek prowadził do niej bardzo nieporęczny właz.
Kiepsko rozwiązany był problem odprowadzania gazów prochowych w trakcie prowadzenia ognia z działa lub kaemów. Wieża nie posiadała wentylatora, a tylko otwór wentylacyjny. W efekcie po kilku wystrzałach jej wnętrze wypełniało się tlenkiem węgla o stężeniu dziesięciokrotnie przekraczającym dopuszczalne normy.



..






W praktyce, aby przewietrzyć czołg, trzeba było otworzyć zarówno właz wieży, jak i przedni właz mechanika-kierowcy. Ten ostatni również, mimo doskonale ukształtowanej przedniej płyty czołgu, był jej słabym punktem. W przypadku trafienia weń nieprzyjacielskiego pocisku wpadał do wnętrza wozu, „przy okazji” masakrując siedzącego za nim kierowcę.

Co dwóch, to nie jeden

Samo prowadzenie czołgu było istną katorgą dla kierowcy z powodu ciężko i nieprecyzyjnie pracującej skrzyni biegów. Było to zajęcie bardzo wyczerpujące fizycznie. Trzeba było mieć dużo szczęścia i cierpliwości, aby wrzucić odpowiedni bieg. Nierzadko należało przy tym korzystać z pomocy siedzącego obok strzelca-radiotelegrafisty. Jak po przejażdżce T-34 stwierdził Hans Halberstadt, amerykański ekspert w dziedzinie wozów bojowych: idealnym kierowcą czołgu byłby facet, który wyglądałby jak kurduplowaty ciężarowiec.
Wyposażenie w środki łączności było tragiczne. Mniej niż jeden na dziesięć czołgów posiadał radiostację. W powszechnym użyciu były chorągiewki sygnalizacyjne. Telefon wewnętrzny łączył tylko dowódcę i kierowcę. Reszta załogi żyła w „nieświadomości” sytuacji taktycznej.
Istną zmora kierowcy T-34 była ciężko i nieprecyzyjnie pracująca skrzynia biegów. Nierzadko, aby wrzucić odpowiedni bieg potrzebna była pomoc siedzącego obok kierowcy strzelca-radiotelegrafisty.
Istną zmora kierowcy T-34 była ciężko i nieprecyzyjnie pracująca skrzynia biegów. Nierzadko, aby wrzucić odpowiedni bieg potrzebna była pomoc siedzącego obok kierowcy strzelca-radiotelegrafisty.
Nic dziwnego, że po tych kompromitujących dla T-34 testach pojawiły się wśród decydentów radzieckich głosy o konieczności przerwania dopiero co rozpoczętej produkcji. Sugerowano bądź to gruntownie przebudować czołg, bądź zastąpić nową konstrukcją. Proponowano nawet wznowienie produkcji jego poprzednika, czołgu BT-7M. Ostatecznie podjęto decyzję o kontynuowaniu produkcji, natomiast już w październiku 1940 r. ruszyły prace projektowe nad jego następcą. Wszystkie te zamierzenia przerwał jednak wybuch wojny.Taktyka prosta jak budowa cepa
W zachodniej części ZSRR znajdowało się wówczas ok. 900 T-34. Teoretycznie, dysponując większą armatą i mocniejszym pancerzem niż wozy przeciwnika, stanowiły one sporą siłę, która mogła przesądzić o wyniku kampanii. Należy też pamiętać, że nawet najgorszy czołg przy zastosowaniu odpowiedniej taktyki i z dobrze wyszkoloną załogą może być groźną bronią.
Tymczasem załogi radzieckich czołgów były koszmarnie niedoszkolone. Podstawowy kurs specjalistyczny trwał zaledwie 72 godziny. Taktykę jednostek pancernych Armii Czerwonej cechował natomiast totalny chaos. Poszczególne grupy czołgów atakowały falami, jedna po drugiej, nie licząc się ze stratami, aż do skutku.
Brak radiostacji powodował, że załogi nie reagowały na dynamicznie rozwijającą się sytuację na polu bitwy. Postępowały według planu, jaki uzgodniono wcześniej, i w trakcie walki były poza wszelką kontrolą. W bitewnym zgiełku często traciły orientację w terenie i błąkały się po polu bitwy, ponieważ mapy zazwyczaj posiadali jedynie wyżsi dowódcy i tylko oni potrafili je czytać. Niemcy umiejętnie wykorzystywali ten bałagan. Wystarczyło, że oddzielili radzieckie czołgi od wspierającej je piechoty, i masakrowali zarówno jednych, jak i drugich z osobna.
W 1941 r. sowieci stracili najwięcej maszyn nie w walce, ale z powodu awarii oraz braku paliwa. Czołgi takie (jak ten T-34 ze zdjęcia) często po drobnych poprawkach trafiały później do niemieckich jednostek pancernych.
W 1941 r. sowieci stracili najwięcej maszyn nie w walce, ale z powodu awarii oraz braku paliwa. Czołgi takie (jak ten T-34 ze zdjęcia) często po drobnych poprawkach trafiały później do niemieckich jednostek pancernych.
Inna rzecz, że większość T-34 stracono nie w walkach, a w trakcie odwrotu: z powodu awarii skrzyń biegów, zatarcia silników czy prozaicznego braku paliwa.

T-34-85 – kolejna duma „czerwonych tankistów”

Paradoksalnie T-34 największą przewagę nad czołgami niemieckimi, ale tylko w niektórych aspektach, miał na początku wojny, kiedy Armia Czerwona ponosiła jedną klęskę za drugą. W trakcie wojny podlegał oczywiście ciągłym modernizacjom. Jego ostatnią wersją był T-34-85, którego pierwsze egzemplarze wyjechały z hal fabrycznych w grudniu 1943 r.
Podstawową zmianą było zwiększenie kalibru działa. Grubsza i dłuższa lufa poprawiała zasięg i celność strzału oraz siłę i skuteczność przebicia pancerza. Ponadto w wieży znalazło się miejsce dla piątego członka załogi. W nowym czołgu dowódca mógł skupiać się wyłącznie na prowadzeniu walki. Za niszczenie celów odpowiadali pospołu celowniczy z działonowym.
Jednakże stało się to w chwili, kiedy w służbie były już niemieckie Pantery i Tygrysy, które zdecydowanie deklasowały go pod względem siły ognia i opancerzenia. Nawet późniejsze wersje PzKpfw IV stały się dla niego równorzędnym przeciwnikiem. Również broń przeciwpancerna niemieckiej piechoty nie miała najmniejszych problemów z jego zniszczeniem.

„Ford T” radzieckich wojsk pancernych

Pod jednym względem był za to zdecydowanie bezkonkurencyjny. W czasie II wojny światowej radzieckie fabryki opuściło ponad 53 tys. tych czołgów. Żadnych innych wozów nie wyprodukowano więcej. Czas wykonania jednej maszyny w najgorętszym okresie wojny zmniejszył się z 8 tys. roboczogodzin w 1941 r. do 3,7 tys. w 1943 r. Jakość tych wozów musiała być koszmarna. Jednak przy takiej masie czołgów nawet prymitywna radziecka taktyka musiała przynosić efekty. Rosjanie budowali więcej T-34, niż Niemcy byli ich w stanie zniszczyć.
Mimo że T-34 ustępowały pod wieloma względami niemieckim czołgom, to wyprodukowano ich tak wiele, że w ostatecznym rozrachunku ich prosta konstrukcja okazała się kluczem do zwycięstwa. Na zdjęciu T-34 z działem kalibru 85 mm.
Mimo że T-34 ustępowały pod wieloma względami niemieckim czołgom, to wyprodukowano ich tak wiele, że w ostatecznym rozrachunku ich prosta konstrukcja okazała się kluczem do zwycięstwa. Na zdjęciu T-34 z działem kalibru 85 mm.
Dla porównania Panter, które też do końca nie były idealne, wyprodukowano łącznie niecałe 5 tys. Najpowszechniej używanego przez Wehrmacht PzKpfw IV wszystkich wersji – około 8,5 tys. a najgroźniejszego czołgu II wojny światowej, czyli Tygrysa – 1355 (plus 487 egzemplarzy Tygrysa Królewskiego). Budowa jednego Tygrysa pochłaniała aż 300 tys. roboczogodzin, czyli w tym samym czasie można było wyprodukować 81 radzieckich czołgów! Prostota tym razem zdecydowanie wygrała z wyrafinowaniem

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

Kulinarna egzotyka Ukrainy.

  Morska kapusta. Morska kapusta Glon o nazwie listownica (łac. laminaria), pocięty na drobne paseczki i zamarynowany. Ma kwaskowy, pikantny smak i charakterstyczny, glonowaty zapach. Dla mnie bomba. Morska kapusta sprzedawana jest w puszkach lub na wagę, można ją dostać praktycznie w każdym spożywczym, samą lub z dodatkami warzywnymi. Kosztuje śmiesznie tanio, 8-10 zł/kg. Wikipedia uważa, że w Europie się tego nie je, a jedynie na dalekim wschodzie Azji (Chiny, Korea, Japonia), gdzie listownica jest znana co najmniej od VIII w. pod nazwą kombu Podobno w Rosji morska kapusta rozpowszechniła w XVII w. z Wysp Kurylskich i zdobyła ogromną popularność w okresie ZSRR. Laminaria. Poza walorami smakowymi morska kapusta ma jakieś oszałamiające walory prozdrowotne, przede wszystkim ogromną zawartość jodu (3%), aminokwasów, witamin i minerałów. Suszona laminaria ma szereg zastosowań medycznych i kosmetycznych. Nie jest wskazana przy nadczynnosci tarczycy, chorobach nerek, w ciąży

Jeszcze jeden '' bohater'' spod znaku tryzuba.

Nazwisko Iwana Szpontaka mocno zapadło w pamięci mieszkańców ziemi lubaczowskiej. Ofiarą jego podwładnych padło wielu jej mieszkańców, których, zgodnie z wytycznymi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, starał się z niej usunąć, by przekształcić w ukraińską republikę. Jego kureń wysadził w powietrze 14 stacji kolejowych i 16 drogowych, a także cztery pociągi. Zaatakował trzy miasta i zlikwidował 14 posterunków polskiej milicji. Iwan Szpontak ps. „Zalizniak” – Ukrainiec, dowódca kurenia UPA „Mesnyky”, mający w środowiskach polskich opinię ukraińskiego zbrodniarza, mordującego głównie polską ludność cywilną – urodził się 14 kwietnia 1919 roku w Wołkowyi koło Użhorodu na Rusi Podkarpackiej, będącej historyczną ziemią należącą do Królestwa Węgier, a w okresie międzywojennym do Czechosłowacji. Ukończył czteroklasową szkołę podstawową, a następnie Szkołę Gospodarczą. Kontynuował naukę w Studium Nauczycielskim w Użhorodzie. Tu najprawdopodobniej zetknął się z ideami ukr