Przejdź do głównej zawartości

Preludium Wołynia. Galicyjska nienawiść do Polaków.

Funkcjonująca na przełomie 1918 i 1919 roku m.in. na terenie dawnej austriackiej Galicji Zachodnioukraińska Republika Ludowa (ZURL) była konkurentem dla odradzającej się Rzeczypospolitej do objęcia władzy nad tym terytorium. Wysuwając argumenty etniczne, proklamowana 28 października 1918 roku we Lwowie młoda ukraińska państwowość dążyła do objęcia swoją władzą północnej Bukowiny, Galicji Wschodniej i części Zachodniej oraz Rusi Zakarpackiej. Pretendowała więc ona między innymi do tych terenów, które zamieszkiwali licznie Polacy. Spowodowało to, że nieuchronnie pojawić się musiał w ZURL „problem polski”.
Państwo zachodnioukraińskie istniało stosunkowo krótko, jednak na tyle długo - obejmując dostatecznie duży obszar zamieszkiwany przez Polaków - iż zdążyło wypracować praktykę postępowania z nimi. Ta często wynikała bezpośrednio z postulatów głoszonych przez różne ośrodki wzywające do ukraińskiego samostanowienia narodowego na tym terytorium i ustanowienia określonego stosunku narodu panującego (Ukraińców) do  narodów nieukraińskich (czyli przede wszystkim polskiego). Ten nierzadko na obszarach kontrolowanych przez ZURL okazywał się w stosunku do Polaków zbrodniczy, a niekiedy wręcz ludobójczy.
Zbliża się nowa wojna, do której winniśmy się przygotować, Z chwilą, kiedy ten dzień nadejdzie, bodziemy bez litości, zobaczymy powstających Żeleźniaków i Gontę, i nikt nie znajdzie litości, a poeta będzie mógł zaśpiewać “ojciec zamordował własnego syna". Nie będziemy badali, kto bez winy, tak jak bolszewicy, będziemy najpierw rozstrzeliwali, a polem dopiero sądzili i przeprowadzali śledztwo.
Fragment artykułu w ukraińskim czasopiśmie „Rozbudowa Nacji”

Polskie dzieci wrogami Ukraińców
Zapowiadana krwawa rozprawa z Polakami, jak się miało wkrótce okazać, dotyczyła wszystkich grup wiekowych. Ofiary – wcale nieprzypadkowe – liczne były wśród dzieci. Czasami za dowód wrogiej wobec narodu ukraińskiej postawy wystarczyło noszenie polskich insygniów narodowych:
Na placu Dąbrowskiego róg ul. Chorąszczyzny wybiegł z restauracji 15-letni chłopiec, który miał w klapie miniaturę polskiego godła. Trzej ukraińscy żołnierze kazali mu uklęknąć i zastrzelili na oczach ludności. Świadkiem wydarzenia była Wiktoria Rozwadowska – czytamy w relacji „Z dni grozy we Lwowie”.
Zastrzelony został także m.in. rok młodszy Adam Michalewski, półsierota, który 3 dni wcześniej stracił ojca. Pod nieobecność załatwiającej formalności związane z pogrzebem matki znalazł on zardzewiały i nienabity rewolwer. W związku z tym ukraińscy żołnierze oddali do niego trzy strzały – w brzuch i klatkę piersiową. Jego matka, powróciwszy do domu, zastała w nim martwe ciało swojego dziecka. Za podobną przewinę – rzekome posiadanie rewolweru – zlewano zimną wodą i bito 12-letniego chłopca.
W ciągu pierwszego tygodnia walk zginął wraz z rodziną Michał Mozima, legionista i inwalida wojenny. Nie oszczędzono także życia jego żony, a także 8-miesięcznego dziecka.
 „Na ulicach patrolujący żołnierze ruscy strzelają co chwila, powodując ofiary w zabitych i rannych, przeważnie kobietach i dzieciach” – głosi jeden z listów z 6 listopada 1918. Praktykę postępowania z najbardziej bezbronną częścią ludności – dziećmi – opisał autor wspomnień pt. „Ruski miesiąc”. Stosunek do dzieci nie różnił się szczególnie od ogólnego traktowania Polaków przez Ukraińców:
Bestyalstwo okupantów nie znało hamulca nawet wtedy, gdy ofiara miały być dzieci. I tak: na ul. Krupiarskiej, pod Zamkiem, żołnierz ruski strzelił na gościńcu do gromadki bawiących się wyrostków. Jeden z nich, trafiony w kręgosłup, zmarł niebawem – czytamy.
Przypadki ofiar wśród najmłodszych świadczyły niezbicie o tym, iż ginęły one wyłącznie dlatego, że były dziećmi polskimi. Za podstawę do zadawania im śmierci, a wcześniej także cierpień, była wyłącznie ich polska narodowość. Ofiarami padały bowiem także te dzieci i młodzież, które w konflikt polsko-ukraiński nie były bezpośrednio zaangażowane.

Ukraińscy rewizorzy

Pamiętaj ukraiński żołnierzu, że tylko cham i niewolnik może teraz mówić o miłosierdziu i łagodności względem Polaków […]Bij lackiego gada, gdzie go dopadniesz.
Jedna z odezw administracji ukraińskiej do żołnierzy UHA
(na podstawie: Rafał Gałuba, „Niech nas rozsądzi miecz i krew”)

Polacy nie mogli czuć się bezpiecznie nawet we własnych domach. Dotyczyło to także tych, którzy – czy to z własnej woli, czy to z konieczności – nie byli zaangażowani w walki polsko-ukraińskie. Często wystarczył pojedynczy donos, by zginęła na miejscu cała rodzina. Tak było chociażby w przypadku donosu na 30-letniego Bronisława Miechońskiego, zamieszkałego przy Żółkiewskiej 88. Ukraińcy przyszli do jego domostwa na wieść o tym, iż przebywa w nim legionista. Podejrzenia Ukraińców potwierdziły się – legionistą był starszy brat Miechońskiego, jednak nie mógł on stwarzać z tego powodu żadnego zagrożenia ze względu na bezwładną rękę i nogę. Wizytę ukraińskich żołnierzy przeżył jedynie 12-letni syn gospodarza, który wcześniej na rozkaz Ukraińców wraz z żydowskim chłopcem wykopał na podwórzu domu grób swojej rodzinie. 12-latek zdążył jednak uciec.
Również na Podzamczu zabili Ukraińcy dwóch innych Legionistów: Słońskiego (drugie nazwisko niestwierdzone). Mordu tego dokonano na podstawie denuncyacyi piekarza, Malarczuka, który i w wielu innych wypadkach tę samą rolę szpiega ruskiego odgrywał. Jak się później okazało, zbiegł wraz z Ukraińcami. Przy exhumacyi zwłok straconych w ten sposób, stwierdzono, iż dokoła głowy jednego z justyfikowanych, ziemia, miękka glina, była jakby rozbita i rozsunięta. Nie jest ustalonem, lecz zachodzi podejrzenie, że nieszczęsny ten został zagrzebany, żyjąc jeszcze – opisuje autor wspomnień pt. „Ruski miesiąc”.
Inny legionista o nazwisku Schildhaus został ciężko postrzelony 7 listopada, mimo że jako inwalida nie mógł brać udziału w walkach. Na jego tłumaczenia o niepełnosprawności ukraiński żołnierz pozostał niewzruszony.
Dramatyczny przebieg miała rewizja w domu profesora Gluzińskiego, byłego rektora uniwersytetu. Zamieszkały przy Akademickiej 36 (obecnie prospekt Szewczenki) profesor przez 4,5 godziny był wraz z rodziną świadkiem nieprzejednanego stanowiska Ukraińców wobec Polaków.
Świadkiem rewizji chciała być żona profesora. „Niech się pani nie boi, tu niczego nie zabraknie, najwyżej kogoś może zabraknąć” – usłyszała w odpowiedzi. W mieszkaniu ponadto zdetonowano bombę, zaś na uwagę, że trzy okazane rewolwery są stare, Ukrainiec obecny w mieszkaniu odpowiedział, że „z chęcią wypróbuje ich na głowach synów”. Z kolei na prośbę, by dopuścić lekarza do chorej na serce synowej profesora, rewidowani usłyszeli, że „jeden trup mniej, jeden więcej, nic nie znaczy”. Ostatecznie profesor spędził 14 godzin w koszarach na Łyczakowskiej, w tym czasie rodzina nie otrzymywała żadnych wieści o ich losie. Wreszcie uwięzionych Polaków przyprowadzono do Narodnego Domu, po drodze bito ich pięściami, kopano, zaś profesora usiłowano przebić bagnetem. Gdy Polakom oznajmiono, że idą na śmierć, ci chcieli się wyspowiadać. W odpowiedzi usłyszeli od Ukraińców: „U nas takich obrzędów nie ma”. Sytuację uratował ostatecznie płk Stefaniuk, były pacjent profesora.
Jak czytamy w relacji pt. „Ruski miesiąc”, wiedziano, że spotkanie się z żołnierzem ukraińskim jest często niebezpieczniejszem od spotkania zawodowego bandyty, gdyż uprawomocnieni ci rycerze stosowali terror, gwałt i mord, jako zemstę w imieniu najświętszych praw narodowych i każdy taki czyn bezecny poczytywali sobie za zasługę przed władzą.
W poszukiwaniu broni żołnierze ukraińscy dawali istotnie dowody niebywałej energii, przywidując sobie strzały padające rzekomo z mieszkań, w których w rzeczywistości nikt broni palnej nie posiadał – podaje to samo źródło. Nie może więc dziwić konkluzja jego autora, który pisze wreszcie:
Widok ukraińskiego żołnierza, w pierwszych dniach dość obojętny, stał się niebawem synonimem największego niebezpieczeństwa.
Stosunek do Polaków można określić jako wrogi. Przeciwnikiem żołnierzy ukraińskich nie byli bowiem tylko żołnierze polscy, lecz wszyscy Polacy. Jak stwierdzała cała prasa polska: Lwów nie mógł się poddać, gdyż zostałby wymordowany – relacjonuje autor „Ruskiego miesiąca”.

Niszczenie polskiej kultury
 
Gdy wyrzucamy z duszy zrozumiałą nienawiść do Polski, która szczególnie pod wpływem obecnych znęcań się nad ludnością ukraińską w Galicji opanowuje nas i zimnym rozumem obejmujemy powstanie narodowości ukraińskiej (jako fundamentu państwa) musimy przyznać, że w walce z Polską i tylko dzięki niej mamy oblicze narodowe […] Z jednej strony nie wiadomo, czy na wypadek zgody z Rosją nie zatrze się ponownie nasze oblicze narodowe i to razem z Galicją. Gdyż rzec można z całą pewnością, że gdy raz zatrzymamy się zdecydowanie na placówce rusofilstwa politycznego to prędzej czy później odbierzemy Polsce Galicję nie tylko po San, a po Poprad i Lublin
Ukraińska gazeta „Strileć”, 25 listopada 1919

Ukraińcy z równie wielką determinacją niszczyli nie tylko ludność, ale także dobra polskiej kultury. W ten sposób na niebezpieczeństwo został narażony Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, w budynku którego strona ukraińska zajęła pozycje z karabinami. Nie dopuściły się tego nawet wojska rosyjskie podczas okupacji miasta w 1915 roku, które mimo wszystko oszczędzały budynek.
Dotkliwie odczuły ukraińską okupację Zakłady Naukowe im. Zofii Strzałkowskiej. 18 listopada rano podczas trwającego zawieszenia broni 50-osobowy oddział napadł na instytucję, pobito dwóch stróżów w taki sposób, że powybijano im zęby. Co ciekawe, jeden z nich był Ukraińcem. W samym budynku zrzucano ze ścian portrety polskich królów, które następnie deptano. Kazano też zakryć godło polskie na frontonie pod groźbą zbombardowania budynku. Podczas tych dramatycznych wydarzeń w budynku Zakładów były dzieci i młode dziewczęta, pensjonariusze zakładu.
Polacy nie mogli być też spokojnie o dobra kultury sakralnej. I tak, arcybiskup Hryniewiecki stracił po rewizji Ukraińców XVIII-wieczny złotych łańcuch. Dramatyczny przebieg miała rewizja w domu księdza Tyrolczyka, kapelana zakłada dla nieuleczalnie chorych przy ulicy Kurkowej:
Zrabowano najpierw ornat, potem 3 stuły i sukienkę do ubrania kielicha, wreszcie naczynia z olejami świętymi. Gdy przyszła kolej na monstrancję, kapłan krzyknął rozpaczliwie: „Nie bierzcie tego!”. Wykrzyk ten widocznie zdetonował świętokradcę, gdyż opuścił z rak kielich i wtłoczył go, wraz z rozsypanemi hostyami, pod łóżko kopnięciem nogi. Patynę zaś umieścił w swoim plecaku („Ruski miesiąc”). Jednocześnie podczas rewizji w zakładzie, która odbyła się 7 listopada, stanowczo odrzucono prośbę zakonnic, by przeszukania dokonała kobieta.
Zachodnioukraińska Republika Ludowa zamknęła też wszystkie polskie katedry na Uniwersytecie Lwowskim. Prześladowane było także polskie szkolnictwo. Gdy w opanowanym przez ZURL Złoczowie otworzono 15 stycznia 1919 gimnazjum, język polski był drastycznie sekowany. Surowo było wzbronione w zakładzie używanie jęz. Polskiego, którego nawet jako nadobowiązkowego w plan nauki szkolnej nie wprowadzono – pisze autor „Z krwawych dni Złoczowa”. Ten sam autor charakteryzuje również postawę tamtejszych nauczycieli”
Ale na szczególną uwagę zasługuje robota ruskiej części grona nauczycielskiego złoczowskiego gimnazjum. Zarówno ci, którzy z urzędu swego kapłańskiego obowiązani byli raczej głosić ewangelię pojednania i zgody, jak i ci, po których ruskie społeczeństwo winno było oczekiwać, że staną się siewcami patriotyzmu dobrze rozumianego, uważali za swe powołanie wszczepiać w serca młodzieży ruskiej tylko niczem nieprzejednaną nienawiść do Polaków – czytamy.
W tym samym Złoczowie ofiarą Ukraińców padł pomnik Adama Mickiewicza. Popiersie wieszcza ściągnięto drutem na ziemię i rozbito. W takim stanie postawiono go z powrotem na miejsce. Walczono także z samym językiem polskim. Wiemy z relacji świadka, jak wyglądało to we wspomnianym Złoczowie:
A więc ze sprawą języka polskie załatwiono się w sposób równie prosty, jak skuteczny. Kazano policjantowi miejskiemu wybębnić na targowicy zakaz mówienia na ulicach i placach publicznych po polsku i sprawa skończona („Z krwawych dni Złoczowa”).
W sposób skuteczny uniemożliwiono funkcjonowanie polskich towarzystw i organizacji. Ukraiński terror przynosił opłakane dla polskiego życia kulturalnego skutki:
Wszystkie towarzystwa polskie przestały funkcjonować, a Polacy, znajomi i przyjaciele, bali się wzajemnie odwiedzać i z lękiem tylko dla załatwienia jakiegoś sprawunku pokazywali się publicznie („Z krwawych dni Złoczowa”). Pod koniec maja, gdy Ukraińcy byli zmuszenia wycofać się ze Złoczowa, oblano benzyną scenę w gmachu „Sokoła” i wrzucono tam granat, powodując pustoszący pożar.
Prześladowania cierpiała także polska prasa. Robiono wszystko, by uniemożliwić jej wydawanie:
6 listopada z polecenia szefa ukraińskiej policji Stepana Barana zdemolowano drukarnie gazet polskich, aby pozbawić Polaków możliwości informowania się o przebiegu walk. „Wiek Nowy”, „Gazeta Codzienna”, „Gazeta Wieczorna” – pod pretekstem rzekomego rzucania z „Kuryera Lwowskiego” granatów ręcznych. Najpierw jednak zdemolowano wcześniej wymienione drukarnie, a potem „Kuryer Lwowski”. Grożąc załodze bronią przyłożoną do głowy, wrzucali granaty do drukarni (”Ruski miesiąc”).
Politykę Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej można określić jako umyślną degradację polskiej kultury bądź celowe jej niszczenie. W wielu przypadkach rabunek był powodowany żądzą zysku bądź podobnymi niskimi pobudkami. I tak na przykład dwa dni i dwie noce trwało rabowanie budynku lwowskiej Poczty Głównej. Ukraińcy kradli stamtąd mydła, wina perfumy i biżuterię, rozdawano potem te przedmioty dziewczynom bądź – jak w przypadku wina – posłużyły do mycia się. Z podobną zachłannością mieszkańcy Lwowa spotkają się we wrześniu 1939.
Polska kultura zakwalifikowana została jako wroga i mająca być w ostateczności zniszczona. Ten zamiar również zostanie zrealizowany, ale przez okupantów, którzy we Lwowie pojawią się po 20 latach od opisywanych wydarzeń.

Eksterminować Polaków
Nasza rodzona ziemia, nasze ukraińskie wioski, nasi ojcowie, bracia i dzieci wyzwolili się spod 600-letniej polskiej niewoli. W ludowej republice nie będzie panów dziedziców, którzy zagarniają w swoje ręce ziemię i bogactwo wieśniaczej pracy ani panów fabrykantów, na których muszą pracować fabryczni robotnicy. Ludowa republika da wieśniakom ziemię, a robotników zabezpieczy od wyzysku i nędzy […] Wszyscy będą wolni, równie, oświeceni, wszyscy będą żyć w dobrobycie. Jednak nasza republika ma wielu wrogów. Polscy dziedzice, polscy urzędnicy i wszyscy ci Polacy, którzy dotąd panowali w naszym kraju nad naszym narodem, bogacili się praca ukraińskiego wieśniaka i robotnika, wszyscy oni postanowili nie dopuścić, żeby nasz ukraiński naród zaprowadził na swojej ziemi swoją ludową republikę”. „Niech polscy buntownicy poznają waszą twardą wieśniaczą rękę!
Gazeta „Diło”, odezwa „Wróg ukraińskiego narodu”, 20 listopada 1918


W wielu wypadkach polityka ukraińska wobec Polaków spełniała wszelkie znamiona celowej fizycznej eksterminacji. Terror objawiał się nie tylko w dążeniu do finalnego celu, jakim była depolonizacja opanowanych obszarów, ale także w metodach, które musiały budzić grozę potencjalnych ofiar.
Jak pisze Florentyna Rzemieniuk w pracy „Unici polscy 1596-1946”, nowa władza przystąpiła natychmiast do likwidowania wszystkiego, co polskie. Rozprawiono się z materialnymi oznakami polskości, jakimi były polskie nazwy ulic czy polskie szyldy, która kazano zastąpić ukraińskimi. Przystąpiono też do zamykania szkół polskich, zaś urzędników, którzy odmówili złożenia przysięgi na wierność ZURL, pozbawiano pracy.
Ryzykowne było niesienie pomocy Polakom mieszkającym w miastach przez rodaków ze wsi. Tego rodzaju wsparcie narażało na podejrzenie o przygotowywanie spisku przeciwko władzy ukraińskiej bądź do odwetu. Zarzuty te były pretekstem do przeprowadzania niezwykle krwawych rewizji. Sprowadzały się one do grabieży i gwałtu, Ukraińcy popełnili około 90 morderstw. Najbardziej narażone na rabunek były polskie dwory i katolickie kościoły, z których wiele sprofanowano. Jak pisał w liście z 14 listopada 1918 abp Józef Bilczewski, obecnie święty Kościoła katolickiego, „na wsiach patrole ukraińskie łupią moich księży do ostatniej koszuli”.
Represje ukraińskie rozpoczęły się na dużą skalę p 24 listopada 1918 r. Polacy stali się obywatelami drugiej kategorii w ZURL (ZOURL). Polaków internowano, aresztowano oraz wydalano ze służby publicznej – pisał Rafał Gałuba („Niech nas rozsądzi miecz i krew”).
Polityka władz ukraińskich sprowadzała się do materialnego i fizycznego niszczenia Polaków. Odbierano im środki do życia pod pozorem wymiany monety austriackiej na ukraińską. Władze ZURL zorganizowały obozy jenieckie dla polskiej ludności cywilnej, z czego najokrutniej obchodzono się z Polakami w Żółkwi, Złoczowie, Mikulińcach, Strusowie, Jazłowcu, Kołomyi i na Kosaczu. Jeńców początkowo pozbawiono jedzenia, później co rano otrzymywali ciepłą kawę i jeden raz w tygodniu kawałek chleba i ewentualnie końskiego mięsa.
W ten sposób na 1500 przetrzymywanych w obozie w Kosowie zmarło 900, w Mikulińcach 300 osób, w tym kobiety i dzieci w wieku 8-14 lat, zmarło na tyfus, łącznie śmierć poniosło tam ponad 600 osób. Z kolei w Brzeżanach na 40 internowanych osób 16 zmarło z zimna, gdyż były one przetrzymywane w temperaturze minus 15-20 stopni Celsjusza. W obozie w Stryju natomiast bito nawet rannych i chorych jeńców.
Z uwagi na to, że baraków nie ogrzewano, powszechne były odmrożenia. Warunki sanitarne doprowadziły do zachorowania przez wielu jeńców na tyfus. Nie dbano przy tym o oddzielenie chorych od zdrowych. Jednocześnie jeńców wyniszczano fizycznie, używając ich jako siły roboczej przy budowie dróg kolejowych czy przy pracach drogowych. Warto zaznaczyć, że powszechny był wśród jeńców brak odpowiedniej odzieży, w tym butów, co prowadziło do licznych chorób i zgonów.
Dochodziło też do pacyfikacji wsi, szczególnie nasiliło się to zjawisko po odbiciu Lwowa z rąk ukraińskich przez jego obrońców. W podlwowskiej Biłce spłonęło 96 gospodarstwa, zabito ponad 50 mieszkających tam Polaków.
Ofiarami eksterminacyjnej polityki Ukraińców padały także polskie kobiety, dochodziło do przypadków gwałtów i następujących po nich mordów na Polkach. We wsi Chodaczów Wielki pod Tarnopolem zginęły w ten sposób cztery kobiety, z kolei w Żółkwi ataman Klee – Niemiec na służbie ukraińskiej – zorganizował dom publiczny, w którym gwałcono polskie dziewczęta. Obcięto im piersi i grano nimi jak piłkami (G. Łukomski, Cz. Partacz, B. Bolak, „Wojna polsko-ukraińska 1918-1919, Koszalin-Warszawa 1994, s. 103). Ofiarami podobnych zbrodni bywały i zakonnice.
Jak pisze Florentyna Rzemieniuk we wspomnianej pracy, odnotowano jednocześnie wiele wypadków rozstrzeliwania polskich jeńców wojennych, co miało np. miejsce w miejscowości Szkło i w lesie Grabnik k. Szkła, gdzie rozstrzelano 17 rannych polskich żołnierzy. Podobnie stało się z 26 jeńcami polskimi w Janowie. Stosowanie sądów doraźnych było pod władza ukraińską zjawiskiem na porządku dziennym. Jego ofiarą padli również m.in. polscy kolejarze w Złoczowie aresztowanych w nocy z 26 na 27 marca 1919 roku. Wszystkich 28 Polaków zamordowano, podobny los spotkał 17 innych Polaków w Jaworowie.
Przykład potraktowania polskiego jeńca opisuje autor wspomnień „Z krwawych dni Złoczowa”:
Ś.p.  Edward Szemberski zginął śmiercią gwałtowną wskutek zgruchotania czaszki i zmiażdżenia mózgu. Uszkodzenie to powstało wskutek uderzenia z wielką siłą w szczyt głowy możliwie kolbą. Ponadto stwierdzono na jego zwłokach rany postrzałowe za uchem lewem i na kości czołowej, te były również ciężkie i jego życiu zagrażające – jednakowoż niespowodowały w tym wypadku jeszcze śmierci. Za życia był Szemberski bezlitośnie katowany i bity, czego niezbitym dowodem najróżnorodniejsze i na całym ciele rozprzestrzenione sińce z nader głębokiemi wynaczynieniami w mięśniach, a nawet ubytki całej skóry. W tym samym źródle opisano też zwyrodnienie ukraińskich żandarmów:
Wszyscy oni pod tem względem zdradzają jakieś psychiczne zwyrodnienie. Czują się dobrze tylko wśród krzyków boleści i jęków torturowanych i łakną krwi, krwi jaknajwiecej.
Równocześnie dochodziły do miasta straszne wiadomości o znęcaniu się nad bezbronnymi jeńcami i sanitariuszkami w rękach ukraińskich. Rewelacye te, ponad wszelką wątpliwość stwierdzone przez wiarygodnych świadków, poparte zdjęciami fotograficznemi i orzeczeniami lekarskiemi na podstawie obdukcji zwłok, budziły grozę i krew w żyłach ścinały. Szczególnie los kobiet miał być opłakanym – pisze z kolei autor relacji „Ruski miesiąc”.
Świadectwa ukraińskiego terroru zostały potwierdzone także w innym źródle:
[…] naszych wziętych do niewoli zamęczają […] odkopaliśmy konnego gońca, który miał wycięty język, wyłamane ręce, wydarte oczy. W parę dni później gdyśmy się wdarli do Dobromila, opowiadano nam, że ich biedaków tak bili, zwołali całą wieś, najchętniej to dziewki się zbiegły i przysypano ich aż po szyję, uszy im odrywali, pod nos ogień przykładali, potem dziewki siadały na ich głowy i urynę oddawały i tak konali ku uciesze wsi („Sześć lat wojny. Pamiętnik polskiego żołnierza”, Łódź 1936).
Spokojni o swój los nie mogli być nawet ci, którzy nieśli pomoc rannym. 8 listopada w siedzibie Polskiej Służby Sanitarnej nr 3 przy ulicy Tarnawskiego 69 aresztowano dr Kaczanowskiego, który udostępniał część pomieszczeń stacji oraz kierownika samej stacji o nazwisku Łazarewicz. Wywołało to reakcję prof. Antoniego Cieszyńskiego, kierownika PSS. W piśmie skierowanym do Komitetu Narodowego Ukraińskiego zwrócił on uwagę, że jego placówka niesie także pomoc rannym Ukraińcom.
Z kolei 12 listopada ostrzelano szpital na Politechnice, tego samego dnia trzy sanitariuszki zostały zabite w pobliżu uniwersytetu. Polityka ukraińska była wobec polskich instytucji bezwzględna. Jak pisze Rafał Gałuba, polskie organizacje charytatywne i opiekuńcze zostały zamknięte, a ich majątek skonfiskowany przez administrację ZOURL. Jednocześnie, jak podaje ten sam autor, ludność polska była dyskryminowana przy rozdziale artykułów żywnościowych w stosunku do Ukraińców i Żydów. Z kolei próby tworzenia przez ludność polską komitetów niesienia pomocy dla internowanych była traktowana przez administrację ukraińską jako działalność wymierzona w bezpieczeństwo ZURL i surowo karane. Administracja ukraińska i UHA niszczyły wsie polskie (Rafał Gałuba, „Niech nas rozsądzi miecz i krew”).
Ludność cierpiała także w wyniku bombardowań. W wyniku eksplozji turbiny w zakładach na Persenkówce Lwów pogrążył się 28 grudnia w ciemnościach. Stało się to mimo umowy z 9 listopada o oszczędzaniu zakładów miejskich. Bombardowano także domy cywilne oraz ratusz, kamienice na rynku, archikatedrę, kościół świętej Elżbiety, kościół jezuitów i inne.
Powszechne stawały się grabież polskiego mienia i terror. Z biegiem czasu okrucieństw było coraz więcej. Niekiedy polska ludność starała się uprzedzić działania wojska i samorzutnie opanować miasta. Czasami kończyło się to tragicznie. Tak było w Stanisławowie, gdzie siedmiu małoletnich chłopców polskich dostało się do niewoli. Zostali zamordowani, a ekshumacja wykazała, że mieli wydarte oczy, języki i poobcinane uszy (G. Łukomski, Cz. Partacz, B. Bolak, „Wojna polsko-ukraińska 1918-1919, Koszalin-Warszawa 1994, s. 92-99).
Żołnierze ukraińscy obok zwykłego rabunku zbezcześcili wiele kościołów, np. w Zbarażu, Fradz, Samborze, Niemirowie. Organizowano w kościołach tańce, niszczono figury świętych, znęcano się nad duchowieństwem rzymskokatolickim. Księdza Rysia z Wiśniewa zakopano żywcem (głową w dół). Zgwałcono zakonnice w klasztorach, a następnie zabito je granatami (G. Łukomski, Cz. Partacz, B. Bolak, op.cit. 2. 103).
Począwszy od Lwowa, gdzie między 1 a 21 listopada 1918 r. Ukraińcy dopuścili się ponad 100 gwałtów i mordów na ludności polskiej, nie licząc znęcania się nad bezbronnymi cywilami, napadów, rabunków, aż po rozlanie się fali terroru, po odsieczy Lwowa, na całą Małopolskę Wschodnią (L. Kulińska, „Działalność terrorystyczna i sabotażowa nacjonalistycznych organizacji ukraińskich w Polsce w latach 1922-39, Kraków 2009, s. 38).
Ostatecznie Zachodnioukraińska Republika Ludowa została zlikwidowana. W ten sposób kreatorami i wykonawcami polityki państwowej na opanowanych terenach stali się Polacy.
W okólniku z 25 maja zalecono postępowanie „wobec Rusinów” jako równoprawnych obywateli, którym przysługują wszystkie zagwarantowane ustawami prawa. Władze administracyjne miały obowiązek nie dopuścić, by wobec nich dochodziło do odwetów, zaś winnych karać na podstawie obowiązującego prawa. Okólnik otrzymał do ręki każdy starosta powiatowy. W wiecach witających wojsko polskie uczestniczyła część ludności pochodzenia ukraińskiego (zwłaszcza Starorusinów). Administracja polska obawiała się rewanżu i samosądu na Ukraińcach po odkryciu licznych śladów przestępstw, zabójstwa, rabunków i gwałtów na Polakach. Nie udało się całkowicie temu zapobiec z uwagi na niechętny stosunek żołnierzy polskich do Ukraińców po tym, jak opinia publiczna dowiedziała się o zbrodniach (R. Gałuba, „Niech nas rozsądzi miecz i krew”). Z kolei po zajęciu rejonu Borysławia i Drohobycza zapanował w tym rejonie zupełny spokój. Po zakończeniu walk nie doszło do żadnych pogromów ludności ukraińskiej i rozruchów antypolskich wśród Ukraińców, o czym informowała prasa w Europie Zachodniej (R.Gałuba, „Niech nas rozsądzi miecz i krew”).
Należy przyznać, że Polacy mają także na sumieniu zbrodnie. Rafał Gałuba opisuje je w następujący sposób:
Żołnierze polscy także dopuścili się gwałtów, rabunków i zbrodni wobec ludności ukraińskiej, w wielu przypadkach nosiły one znamiona zemsty. Jednak nie otrzymywali oni od rządu polskiego żadnych dyrektyw, by postępować w ten sposób z ludnością i kulturą ukraińską. Jednak według tego samego autora sama ludność ukraińska składała podania o usuwanie tych urzędników, którzy w czasach ZURL dopuszczali się nadużyć. Na froncie walki z Polską karność i posłuszeństwo utrzymywano bowiem przyzwoleniem na masowe rabunki i możliwością bezkarnego mordowania jeńców i ludności cywilnej. W ten sposób dokonywano zarazem czystki etnicznej. Jak pisze wspomniany Rafał Gałuba, Polacy w obawie przed okrucieństwami wojska i administracji ukraińskiej masowo emigrowali z obszarów zajętych przez UHA.

Podsumowanie
Ostatecznym zwycięzcą w wojnie polsko-ukraińskiej o Galicję Wschodnią została Polska. W ukraińskiej historiografii następujący po wojnie okres nazywa się „polską okupacją”. Jednak udokumentowane zbrodnie ukraińskie na Polakach mówią wystarczająco wiele o tym, co czekałoby ludność polską, gdyby nie nastała „okupacja” ze strony Rzeczypospolitej.
Jednocześnie okres władzy ZURL na opisywanym terytorium ujawnił, do jakich metod należało się uciekać, by wcielić w życie koncept „Wielkiej Ukrainy”. Aby osiągnąć jednolite etnicznie ukraińskie państwo, trzeba było uciec się do fizycznej eliminacji żywiołów nieukraińskich. Była to zapowiedź dramatycznych wydarzeń z lat ’40, kiedy zabrakło państwa polskiego, które mogłoby obronić Polaków. Historia pokazała dobitnie, że to sami Polacy, a nie jakiekolwiek obce państwo, są najlepszym gwarantem swojego bezpieczeństwa. Postawę Ukraińców wobec Polaków tłumaczy Rafał Gałuba w wielokrotnie cytowanej pozycji „Niech nas rozsądzi miecz i krew”:
Dla nich największym wrogiem nie była Rosja bolszewicka lub „biała”, lecz Polska. Rosjanie i bolszewicy byli postrzegani jako potencjalni sojusznicy w przekreśleniu koncepcji budowy „Wielkiej Polski”. Agresywny antypolonizm tym ruchów, umiejętnie podsycany przez propagandę Niemiec, Rosjan i bolszewików, był w wielu wypadkach najważniejszym elementem ich odrodzenia narodowego.
Jednocześnie ten krwawy epizod stosunków polsko-ukraińskich ostatecznie odbiera zasadność tezie, jakoby zbrodnie na Wołyniu i Galicji Wschodniej w latach '40 były rewnżem za rzekomy polski ucisk. Wcześniejsza praktyka pokazała, że metody budowania Wielkiej Ukrainy były starsze niż II Rzeczpospolita.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

Kulinarna egzotyka Ukrainy.

  Morska kapusta. Morska kapusta Glon o nazwie listownica (łac. laminaria), pocięty na drobne paseczki i zamarynowany. Ma kwaskowy, pikantny smak i charakterstyczny, glonowaty zapach. Dla mnie bomba. Morska kapusta sprzedawana jest w puszkach lub na wagę, można ją dostać praktycznie w każdym spożywczym, samą lub z dodatkami warzywnymi. Kosztuje śmiesznie tanio, 8-10 zł/kg. Wikipedia uważa, że w Europie się tego nie je, a jedynie na dalekim wschodzie Azji (Chiny, Korea, Japonia), gdzie listownica jest znana co najmniej od VIII w. pod nazwą kombu Podobno w Rosji morska kapusta rozpowszechniła w XVII w. z Wysp Kurylskich i zdobyła ogromną popularność w okresie ZSRR. Laminaria. Poza walorami smakowymi morska kapusta ma jakieś oszałamiające walory prozdrowotne, przede wszystkim ogromną zawartość jodu (3%), aminokwasów, witamin i minerałów. Suszona laminaria ma szereg zastosowań medycznych i kosmetycznych. Nie jest wskazana przy nadczynnosci tarczycy, chorobach nerek, w ciąży

Jeszcze jeden '' bohater'' spod znaku tryzuba.

Nazwisko Iwana Szpontaka mocno zapadło w pamięci mieszkańców ziemi lubaczowskiej. Ofiarą jego podwładnych padło wielu jej mieszkańców, których, zgodnie z wytycznymi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, starał się z niej usunąć, by przekształcić w ukraińską republikę. Jego kureń wysadził w powietrze 14 stacji kolejowych i 16 drogowych, a także cztery pociągi. Zaatakował trzy miasta i zlikwidował 14 posterunków polskiej milicji. Iwan Szpontak ps. „Zalizniak” – Ukrainiec, dowódca kurenia UPA „Mesnyky”, mający w środowiskach polskich opinię ukraińskiego zbrodniarza, mordującego głównie polską ludność cywilną – urodził się 14 kwietnia 1919 roku w Wołkowyi koło Użhorodu na Rusi Podkarpackiej, będącej historyczną ziemią należącą do Królestwa Węgier, a w okresie międzywojennym do Czechosłowacji. Ukończył czteroklasową szkołę podstawową, a następnie Szkołę Gospodarczą. Kontynuował naukę w Studium Nauczycielskim w Użhorodzie. Tu najprawdopodobniej zetknął się z ideami ukr