Przebraże przetrwało ataki UPA dzięki liczącej kilkuset ludzi samoobronie. Przekupili niemieckich i węgierskich żołnierzy, żeby zdobyć broń i amunicję. Za granaty płacili jabłkami. Uratowało się 10 tys. Polaków.
Latem 1649 r., podczas powstania Chmielnickiego, broniło się w Zbarażu polskie wojsko dowodzone przez księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Na odsiecz przyszła armia dowodzona przez Jana Kazimierza. Trzysta lat później na Wołyniu Polacy, zagrożeni wymordowaniem w 1943 r. przez ukraińskich nacjonalistów z UPA i pomagającej im miejscowej ludności, a także ci, którym udało ujść się z rzezi, tworzyli we wsiach ośrodki samoobrony, małe Zbaraże. Nie mogli jednak liczyć na odsiecz. Wiele z ośrodków samoobrony upadło, ich mieszkańcy byli mordowani. Armia Krajowa była za słaba, by przeciwstawić się Ukraińskiej Powstańczej Armii, a zresztą oddziały partyzanckie AK zaczęły powstawać dopiero jako reakcja na lipcowe apogeum zbrodni UPA na Wołyniu. Polacy szukali więc broni i amunicji u Niemców oraz pomocy w obronie u sowieckiej partyzantki. Musieli pójść na układy z dwoma wrogami, by uniknąć zagłady z rąk trzeciego – nacjonalistów ukraińskich.
Pierwsze mordy na Polakach wywoływały jeszcze złudzenia, że są to tylko incydenty. Były to jednak – niestety – zapowiedzi masowej akcji palenia polskich wsi oraz zabijania wszystkich mieszkańców bez względu na wiek i płeć. Nadawało to zbrodni charakter ludobójstwa. Pierwszą masową zbrodnią dokonaną przez UPA na Wołyniu był mord w kolonii Parośla w lutym 1943 r. Wcześniej mordu dokonali w listopadzie 1942 r. ukraińscy policjanci w Obórkach, kolonii położonej 30 km od Przebraża, gdzie zginęło 37 Polaków, jedna Ukrainka i jedna Żydówka.
„Polacy nie mają już żadnych złudzeń. Wiedzą, że to, co się dzieje, nie jest wybrykiem jakichś tam band ani przejawem lokalnych zamieszek czy zadawnionych waśni […]. W większych wsiach i osadach zaczynają powstawać wiejskie posterunki, czujki, grupy obronno-alarmowe. Ludzie uzbrajają się w widły, stare szable, bagnety, rzadziej – w karabiny i dubeltówki” – wspominał Cybulski w „Czerwonych nocach”. Ta książka, wydana w 1966 r., była w PRL najważniejszą i niemal jedyną publikacją mówiącą o zbrodniach UPA na Wołyniu.
Delegacja z Przebraża, z Ludwikiem Malinowskim (cywilny komendant Przebraża) na czele, udała się do niemieckiego urzędnika administracji w Kiwercach, prosząc go o broń. Nie mówiono o UPA, lecz o „bandach leśnych”, które przeszkadzają pracować na roli i wywiązywać się z kontyngentów dla Niemców. Dzięki takiej argumentacji Polacy otrzymali kilkanaście starych karabinów. Mogli legalnie posiadać broń. „Pozwolenie stało się hasłem do wydobycia z dziur i zakamarków wszystkiego, co mogło jeszcze strzelać”. Za dwie złote 10-rublówki przekupiony został niemiecki dowódca garnizonu w Kiwercach. Wydał skierowanie do magazynu, skąd Polacy wywieźli trzy furmanki amunicji.
Zaczęto wydobywać broń ukrytą i porzuconą we wrześniu 1939 r. przez żołnierzy polskich, a latem 1941 r. przez żołnierzy sowieckich.
Kupowano amunicję od żołnierzy węgierskich w Kiwercach, strzegących linii kolejowej. Węgrzy inscenizowali nocne walki, a następnego dnia sprzedawali amunicję. „Nikt nie był w stanie policzyć, ile jej zużyli. Zdarzały się niecodzienne transakcje. Obok Przebraża był skład drewna, do którego co kilka dni przyjeżdżali Niemicy po deski, eskortowani przez oddział żołnierzy. Jako chłopak znający trochę niemiecki podchodziłem do starszych wartowników, od których za jabłka można było dostać granaty. Wiadro jabłek wymieniałem z reguły na dwa, trzy granaty” – wspominał Adam Kownacki, członek samoobrony w książce Marka A. Koprowskiego „Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–1945”. Broń przekazywał także łucki inspektorat AK. Siły samoobrony były organizowane na sposób wojskowy. Stworzono cztery kompanie liczące 150–200 ludzi. Zostali zaprzysiężeni jako członkowie Armii Krajowej.
Wśród zabitych mieszkańców kolonii Dobra było sześciu członków rodziny Sawickich. Siódmy zginął, gdy na początku maja wyruszyła z Przebraża wyprawa do Czetwertni po ziemniaki. Pod Ostrowem Polacy zostali zatrzymaniu przez UPA. Z 21 osób ocalały tylko trzy. Dwóm mężczyznom udało się uciec, trzeciego, rannego, ocalili Ukraińcy i przewieźli do polskiej wsi.
Na miejsce mordu pojechał oddział samoobrony z Przebraża, by zabrać i pochować zabitych. „W chałupie zastali kobietę o wyzywającym spojrzeniu. Nie chciała udzielić odpowiedzi na pytanie, gdzie są ciała zamordowanych. Dopiero gdy zagrożono jej śmiercią, wyprowadziła ich za stodołę i wskazała świeżo rozkopane miejsce” – wspominał Henryk Cybulski.
Samoobrona z Przebraża wyprawiała się w czerwcu 1943 r. do okolicznych polskich wsi i kolonii, ewakuując z nich ludność. Dwustuosobowy oddział samoobrony prowadził kilkadziesiąt furmanek, na których mieli zostać przewiezieniu uchodźcy. Zabrano ludzi m.in. z Hołodnicy, Taraża i Marianówki (UPA zamordowała tam 2 czerwca kilka osób, wiążąc drutem i tnąc piłami) oraz z Omelna, gdzie UPA 3 czerwca zamordowała siedmioosobową rodzinę. Do Przebraża zabrano także Polaków z miejscowości Kołki. Pozostali na miejscu starzy, chorzy i ci, którzy kurczowo trzymali się mimo niebezpieczeństwa własnego domu. Gdy Ukraińcy weszli do Kołek, spędzili część Polaków do drewnianego kościołka i podpalili go. W płomieniach zginęło 40 osób, w tym Ukrainiec ożeniony z Polką.
Przebraże, wraz z sąsiednimi koloniami, stało się obozem warownym z zasiekami, rowami strzeleckimi i umocnieniami z ziemi oraz bali sosnowych. Chroniło się w nim około 10–12 tys. ludzi. „Tworzyliśmy już jak gdyby małe państewko z własnym wojskiem, administracją i wymiarem sprawiedliwości [...]. Trzeba przyznać, że gospodarze z Przebraża wykazali w tych dniach właściwą postawę obywatelską. Tragiczne wydarzenia wyzwoliły w nich poczucie solidarności, ofiarność, a nawet poświęcenie. Podczas przydzielania kwater, zbierania dobrowolnych lub nakazanych ofiar dla rozbitków nikt nie protestował, nie krzyczał, nie odmawiał. Dzielono się z uciekinierami, czym kto miał: mąką, ziemniakami, mlekiem, odzieżą” – pisał Henryk Cybulski.
Gdy przyszedł czas żniw, ludzie z Przebraża wyprawiali się na okoliczne i odleglejsze pola pod ochroną żołnierzy samoobrony. Ukraińcy ostrzeliwali kosiarzy. „Z czasem potyczki z bandami stały się coraz częstsze i wkrótce wymiana ognia przerodziła się w nieodłączny element żniw” – wspominał Cybulski. 31 lipca w czterogodzinnej „bitwie o zboże” w okolicach Chmielówki i Jaromla Polacy użyli dwóch działek wymontowanych z wraków sowieckich czołgów, niszcząc ukraińską furmankę z amunicją. Przemiału zboża dokonywano w młynie znajdującym się w przylegającej do Przebraża ukraińskiej wsi Jeziora, z którą Polacy żyli w zgodzie. Ludzie handlujący na własną rękę mięsem wypuszczali się samowolnie z Przebraża na rabunek bydła do Jeziora. Zostało to drastycznie ukrócone przez dowódcę samoobrony. Dwaj rabusie zostali rozstrzelani.
Przebraże zostało zaatakowane nad ranem. Ludność wpadła w panikę, zaczęła ładować dobytek na furmanki, zamierzając uciekać. Samoobrona stawiła jednak skuteczny opór. „Kiedy minął pierwszy szok, dla wszystkich stało się jasne, że nie ma żadnej innej możliwości ocalenia się prócz walki wewnątrz obozu. Młodzi mężczyźni, którzy nie mieli broni, wyciągali noże, kosy, wszystko, co tylko mogło uchodzić za broń, i postanowili walczyć do ostatka” – pisał Cybulski.
Udana obrona Przebraża oraz rzezie wokół niego przyciągnęły kolejną falę uchodźców. Wyprawiano się stąd do opuszczonych domów, by zabrać pozostawione w pośpiechu rzeczy. Przebraże stało się schronieniem także dla Żydów, którzy ukrywali się w lasach, wśród bagien, a na których natknął się oddział samoobrony. Były to m.in. rodziny Blisztajnów z Trościańca i Kaców. Nie przetrwaliby w swych schronieniach, gdyby nie pomoc Alojzego Ludwikowskiego z Przebraża, który pomagał w budowie ziemianek i dostarczał żywność.
Samoobrona Przebraża postanowiła kontratakować. 12 lipca rozbiła bazę UPA w Trościańcu, w której mieściła się szkoła podoficerska. Ta akcja sprawiła, że ludzie w Przebrażu uwierzyli we własne siły i możliwość przetrwania. Jednak kilka dni później nastroje uległy załamaniu. Upadł bowiem ośrodek samoobrony w Hucie Stepańskiej. Wprawdzie członkom samoobrony i eskortowanym przez nich mieszkańcom udało się przebić przez pierścień okrążenia, lecz kilkaset osób, które przed ewakuacją wsi usiłowały uciekać na własną rękę, zostało zamordowanych. Los Huty Stepańskiej wywołał chwilową panikę w Przebrażu. Podniosły się głosy, że trzeba uciekać do lasu lub zgłosić się na roboty do Niemiec.
Drugi napad na Przebraże nastąpił 30 sierpnia. Wokół wsi skoncentrowano kilka tysięcy upowców, w tym oddziały spod Lwowa, oraz „siekierników”. W pogotowiu czekały furmanki, którymi zamierzano wywieźć łupy. „Puszczano wieści, że Polacy zgromadzili w Przebrażu ogromne dobra. Obiecywano wszystkim, którzy pójdą na Przebraże, że tam sobie wreszcie pohulają. Poza oddziałami zajadłych nacjonalistów na koncentrację pod Przebrażem szły też bandy pospolitych rzezimieszków i rabusiów” – wspomniał po latach Mirosław Łoziński, 17-letni wówczas członek samoobrony, w książce M.A. Koprowskiego.
Obrońcy mogli przeciwstawić wrogowi około 600–800 ludzi. Dowódcy ukraińscy zagrzewali atakujących słowami: „Rezuny, sikirnyki, naprzód! Polacy nie mają naboi”.
„Przed południem, gdy tętno walki nieco osłabło, ściągnąłem do siebie Alberta [Wasilewskiego, zastępcę komendanta samoobrony – przyp. t.s.] – wspominał Henryk Cybulski. – Zanosi się na dłuższe oblężenie. Okopali się i pukają. Zimować będą czy jak? – Zrobimy drugi Zbaraż – zażartował Albert. Nagle twarz mu spoważniała. – À propos Zbaraża... Mam jeden pomysł. Jak myślisz, nie dałoby się nawiązać łączności z Prokopiukiem?”. Obrońcy Przebraża wezwali na pomoc sowiecki partyzancki oddział płk. Prokopiuka, który wraz z częścią sił polskich zaatakował od tyłu upowców.
Mirosław Łoziński wspominał, że niepowodzenie ukraińskiego ataku było wynikiem niskiego morale i słabego wyszkolenia.
Mimo obecności niemieckiego garnizonu dochodziło w niej do zabójstw Polaków. Władysław i Ewa Siemaszkowie w swoim dziele piszą o wymordowaniu 14 Polaków, w tym siedmiorga dzieci, zgromadzonych na wieczerzy wigilijnej 24 grudnia 1943 r. w domu Borowskich na przedmieściu miasteczka oraz w innym domu pięcioosobowej rodziny. „Ojciec miał rozpłataną głowę i odcięte ręce, żona była zmasakrowana zaś dwaj synowie (7–9 lat) mieli odrąbane palce, a 6-miesięczna córeczka była uduszona sznurkiem”. Gdy na początku stycznia 1944 r. niemieccy żołnierze, uchodząc przed nadciągającą Armią Czerwoną, opuścili Ołykę, Polacy schronili się w zamku Radziwiłłów, obleganym przez UPA, mając do odparcia ataków tylko kilkanaście karabinów, mało amunicji i żywności. Wezwali pomoc z Przebraża. 300-osobowy oddział z 250 saniami, dla ewakuowania ludności, dotarł na czas do Ołyki. Henryk Cybulski wspominał, że jego żołnierze znaleźli w jednym z opuszczonych domów gramofon. „Wynieśli go na podwórze i puścili pierwszą z brzegu płytę. Zrządzeniem losu był to »Mazurek Dąbrowskiego«”.
Przebraże przetrwało do końca stycznia 1944 r., do nadejścia Armii Czerwonej. Samoobrona została rozbrojona, jej żołnierze zostali albo wcieleni do Wojska Polskiego, albo trafili do komunistycznego oddziału Józefa Sobiesiaka „Maksa” lub do „istriebitielnych batalionów” walczących z UPA.
Ćwierć wieku później Mirosław Łoziński, który zbierał relacje z Przebraża i ustalił nazwiska 447 jego obrońców, przyjechał do wsi. Nie pozostał po niej ślad, a cmentarz był zarośnięty. Dzięki niemu i wołyńskiemu środowisku Światowego Związku Żołnierzy AK, przy wsparciu Rady Ochrony Walk i Męczeństwa, cmentarz został ostatecznie uporządkowany w 2001 r. Ma status cmentarza wojennego.
Pierwsze mordy na Polakach wywoływały jeszcze złudzenia, że są to tylko incydenty. Były to jednak – niestety – zapowiedzi masowej akcji palenia polskich wsi oraz zabijania wszystkich mieszkańców bez względu na wiek i płeć. Nadawało to zbrodni charakter ludobójstwa. Pierwszą masową zbrodnią dokonaną przez UPA na Wołyniu był mord w kolonii Parośla w lutym 1943 r. Wcześniej mordu dokonali w listopadzie 1942 r. ukraińscy policjanci w Obórkach, kolonii położonej 30 km od Przebraża, gdzie zginęło 37 Polaków, jedna Ukrainka i jedna Żydówka.
Amunicja za złoto
W Przebrażu – dużej, liczącej około 1000 mieszkańców polskiej wsi w powiecie łuckim, w gminie Trościaniec – zawiązała się w ciągu lutego i marca 1943 r. samoobrona. Jej dowódcą wkrótce został pochodzący z tej wsi 33-letni Henryk Cybulski, leśniczy, podoficer rezerwy, żołnierz AK. Deportowany w 1940 r. w głąb Związku Sowieckiego, wrócił w rodzinne strony po ośmiotygodniowej wędrówce.„Polacy nie mają już żadnych złudzeń. Wiedzą, że to, co się dzieje, nie jest wybrykiem jakichś tam band ani przejawem lokalnych zamieszek czy zadawnionych waśni […]. W większych wsiach i osadach zaczynają powstawać wiejskie posterunki, czujki, grupy obronno-alarmowe. Ludzie uzbrajają się w widły, stare szable, bagnety, rzadziej – w karabiny i dubeltówki” – wspominał Cybulski w „Czerwonych nocach”. Ta książka, wydana w 1966 r., była w PRL najważniejszą i niemal jedyną publikacją mówiącą o zbrodniach UPA na Wołyniu.
Delegacja z Przebraża, z Ludwikiem Malinowskim (cywilny komendant Przebraża) na czele, udała się do niemieckiego urzędnika administracji w Kiwercach, prosząc go o broń. Nie mówiono o UPA, lecz o „bandach leśnych”, które przeszkadzają pracować na roli i wywiązywać się z kontyngentów dla Niemców. Dzięki takiej argumentacji Polacy otrzymali kilkanaście starych karabinów. Mogli legalnie posiadać broń. „Pozwolenie stało się hasłem do wydobycia z dziur i zakamarków wszystkiego, co mogło jeszcze strzelać”. Za dwie złote 10-rublówki przekupiony został niemiecki dowódca garnizonu w Kiwercach. Wydał skierowanie do magazynu, skąd Polacy wywieźli trzy furmanki amunicji.
Zaczęto wydobywać broń ukrytą i porzuconą we wrześniu 1939 r. przez żołnierzy polskich, a latem 1941 r. przez żołnierzy sowieckich.
Kupowano amunicję od żołnierzy węgierskich w Kiwercach, strzegących linii kolejowej. Węgrzy inscenizowali nocne walki, a następnego dnia sprzedawali amunicję. „Nikt nie był w stanie policzyć, ile jej zużyli. Zdarzały się niecodzienne transakcje. Obok Przebraża był skład drewna, do którego co kilka dni przyjeżdżali Niemicy po deski, eskortowani przez oddział żołnierzy. Jako chłopak znający trochę niemiecki podchodziłem do starszych wartowników, od których za jabłka można było dostać granaty. Wiadro jabłek wymieniałem z reguły na dwa, trzy granaty” – wspominał Adam Kownacki, członek samoobrony w książce Marka A. Koprowskiego „Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–1945”. Broń przekazywał także łucki inspektorat AK. Siły samoobrony były organizowane na sposób wojskowy. Stworzono cztery kompanie liczące 150–200 ludzi. Zostali zaprzysiężeni jako członkowie Armii Krajowej.
Wydłubane oczy, obcięte piersi
Do Przebraża zaczęła ściągać ocalała z pogromu ludność wsi zaatakowanych w marcu i kwietniu przez UPA. Byli to m.in. mieszkańcy kolonii Dobra. 8 kwietnia 1943 r. poszli do kaplicy w Dermance na spowiedź wielkanocną. Zostali zaatakowani w lesie przez UPA. W męczarniach zginęło 17 osób. „Ofiary powiązano drutem, były bite, kłute, miały wydłubane oczy, pozdzierane paznokcie, kobiety – obcięte piersi” – piszą Ewa i Władysław Siemaszkowie w „Ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”.Wśród zabitych mieszkańców kolonii Dobra było sześciu członków rodziny Sawickich. Siódmy zginął, gdy na początku maja wyruszyła z Przebraża wyprawa do Czetwertni po ziemniaki. Pod Ostrowem Polacy zostali zatrzymaniu przez UPA. Z 21 osób ocalały tylko trzy. Dwóm mężczyznom udało się uciec, trzeciego, rannego, ocalili Ukraińcy i przewieźli do polskiej wsi.
Na miejsce mordu pojechał oddział samoobrony z Przebraża, by zabrać i pochować zabitych. „W chałupie zastali kobietę o wyzywającym spojrzeniu. Nie chciała udzielić odpowiedzi na pytanie, gdzie są ciała zamordowanych. Dopiero gdy zagrożono jej śmiercią, wyprowadziła ich za stodołę i wskazała świeżo rozkopane miejsce” – wspominał Henryk Cybulski.
Samoobrona z Przebraża wyprawiała się w czerwcu 1943 r. do okolicznych polskich wsi i kolonii, ewakuując z nich ludność. Dwustuosobowy oddział samoobrony prowadził kilkadziesiąt furmanek, na których mieli zostać przewiezieniu uchodźcy. Zabrano ludzi m.in. z Hołodnicy, Taraża i Marianówki (UPA zamordowała tam 2 czerwca kilka osób, wiążąc drutem i tnąc piłami) oraz z Omelna, gdzie UPA 3 czerwca zamordowała siedmioosobową rodzinę. Do Przebraża zabrano także Polaków z miejscowości Kołki. Pozostali na miejscu starzy, chorzy i ci, którzy kurczowo trzymali się mimo niebezpieczeństwa własnego domu. Gdy Ukraińcy weszli do Kołek, spędzili część Polaków do drewnianego kościołka i podpalili go. W płomieniach zginęło 40 osób, w tym Ukrainiec ożeniony z Polką.
Przebraże, wraz z sąsiednimi koloniami, stało się obozem warownym z zasiekami, rowami strzeleckimi i umocnieniami z ziemi oraz bali sosnowych. Chroniło się w nim około 10–12 tys. ludzi. „Tworzyliśmy już jak gdyby małe państewko z własnym wojskiem, administracją i wymiarem sprawiedliwości [...]. Trzeba przyznać, że gospodarze z Przebraża wykazali w tych dniach właściwą postawę obywatelską. Tragiczne wydarzenia wyzwoliły w nich poczucie solidarności, ofiarność, a nawet poświęcenie. Podczas przydzielania kwater, zbierania dobrowolnych lub nakazanych ofiar dla rozbitków nikt nie protestował, nie krzyczał, nie odmawiał. Dzielono się z uciekinierami, czym kto miał: mąką, ziemniakami, mlekiem, odzieżą” – pisał Henryk Cybulski.
Gdy przyszedł czas żniw, ludzie z Przebraża wyprawiali się na okoliczne i odleglejsze pola pod ochroną żołnierzy samoobrony. Ukraińcy ostrzeliwali kosiarzy. „Z czasem potyczki z bandami stały się coraz częstsze i wkrótce wymiana ognia przerodziła się w nieodłączny element żniw” – wspominał Cybulski. 31 lipca w czterogodzinnej „bitwie o zboże” w okolicach Chmielówki i Jaromla Polacy użyli dwóch działek wymontowanych z wraków sowieckich czołgów, niszcząc ukraińską furmankę z amunicją. Przemiału zboża dokonywano w młynie znajdującym się w przylegającej do Przebraża ukraińskiej wsi Jeziora, z którą Polacy żyli w zgodzie. Ludzie handlujący na własną rękę mięsem wypuszczali się samowolnie z Przebraża na rabunek bydła do Jeziora. Zostało to drastycznie ukrócone przez dowódcę samoobrony. Dwaj rabusie zostali rozstrzelani.
Rezuny, sikirnyki, naprzód!
W nocy z 4 na 5 lipca 1943 r. UPA zaczęła pochód w kierunku Przebraża, paląc po drodze polskie wioski i zabijając pozostałych jeszcze w nich mieszkańców. Taki los spotkał m.in. Dermankę. „Poprzedniego dnia przyjechał konno młody Ukrainiec z Horodyszcza, by uspokoić, że nic nikomu nie grozi w związku z mającym nastąpić przemarszem »wojska«. Rzezi dokonywano różnymi narzędziami, jak widły, piły, noże i kołki, które potem znajdowano porzucone przy zwłokach” – piszą Ewa i Władysław Siemaszkowie. W Dermance zginęło ponad 60 Polaków. W kolonii Józefin kilka osób przybito do ściany kuźni, którą następnie podpalono. Uratował się Polak, który udawał Ukraińca i umiał odmówić pacierz po ukraińsku. Tamtej nocy UPA wymordowało w okolicach Przebraża około 500 Polaków.Przebraże zostało zaatakowane nad ranem. Ludność wpadła w panikę, zaczęła ładować dobytek na furmanki, zamierzając uciekać. Samoobrona stawiła jednak skuteczny opór. „Kiedy minął pierwszy szok, dla wszystkich stało się jasne, że nie ma żadnej innej możliwości ocalenia się prócz walki wewnątrz obozu. Młodzi mężczyźni, którzy nie mieli broni, wyciągali noże, kosy, wszystko, co tylko mogło uchodzić za broń, i postanowili walczyć do ostatka” – pisał Cybulski.
Udana obrona Przebraża oraz rzezie wokół niego przyciągnęły kolejną falę uchodźców. Wyprawiano się stąd do opuszczonych domów, by zabrać pozostawione w pośpiechu rzeczy. Przebraże stało się schronieniem także dla Żydów, którzy ukrywali się w lasach, wśród bagien, a na których natknął się oddział samoobrony. Były to m.in. rodziny Blisztajnów z Trościańca i Kaców. Nie przetrwaliby w swych schronieniach, gdyby nie pomoc Alojzego Ludwikowskiego z Przebraża, który pomagał w budowie ziemianek i dostarczał żywność.
Samoobrona Przebraża postanowiła kontratakować. 12 lipca rozbiła bazę UPA w Trościańcu, w której mieściła się szkoła podoficerska. Ta akcja sprawiła, że ludzie w Przebrażu uwierzyli we własne siły i możliwość przetrwania. Jednak kilka dni później nastroje uległy załamaniu. Upadł bowiem ośrodek samoobrony w Hucie Stepańskiej. Wprawdzie członkom samoobrony i eskortowanym przez nich mieszkańcom udało się przebić przez pierścień okrążenia, lecz kilkaset osób, które przed ewakuacją wsi usiłowały uciekać na własną rękę, zostało zamordowanych. Los Huty Stepańskiej wywołał chwilową panikę w Przebrażu. Podniosły się głosy, że trzeba uciekać do lasu lub zgłosić się na roboty do Niemiec.
Drugi napad na Przebraże nastąpił 30 sierpnia. Wokół wsi skoncentrowano kilka tysięcy upowców, w tym oddziały spod Lwowa, oraz „siekierników”. W pogotowiu czekały furmanki, którymi zamierzano wywieźć łupy. „Puszczano wieści, że Polacy zgromadzili w Przebrażu ogromne dobra. Obiecywano wszystkim, którzy pójdą na Przebraże, że tam sobie wreszcie pohulają. Poza oddziałami zajadłych nacjonalistów na koncentrację pod Przebrażem szły też bandy pospolitych rzezimieszków i rabusiów” – wspomniał po latach Mirosław Łoziński, 17-letni wówczas członek samoobrony, w książce M.A. Koprowskiego.
Obrońcy mogli przeciwstawić wrogowi około 600–800 ludzi. Dowódcy ukraińscy zagrzewali atakujących słowami: „Rezuny, sikirnyki, naprzód! Polacy nie mają naboi”.
„Przed południem, gdy tętno walki nieco osłabło, ściągnąłem do siebie Alberta [Wasilewskiego, zastępcę komendanta samoobrony – przyp. t.s.] – wspominał Henryk Cybulski. – Zanosi się na dłuższe oblężenie. Okopali się i pukają. Zimować będą czy jak? – Zrobimy drugi Zbaraż – zażartował Albert. Nagle twarz mu spoważniała. – À propos Zbaraża... Mam jeden pomysł. Jak myślisz, nie dałoby się nawiązać łączności z Prokopiukiem?”. Obrońcy Przebraża wezwali na pomoc sowiecki partyzancki oddział płk. Prokopiuka, który wraz z częścią sił polskich zaatakował od tyłu upowców.
Mirosław Łoziński wspominał, że niepowodzenie ukraińskiego ataku było wynikiem niskiego morale i słabego wyszkolenia.
Mazurek z gramofonu
Ostatnią akcją ratowania polskiej ludności przez samoobronę z Przebraża była wyprawa do Ołyki.Mimo obecności niemieckiego garnizonu dochodziło w niej do zabójstw Polaków. Władysław i Ewa Siemaszkowie w swoim dziele piszą o wymordowaniu 14 Polaków, w tym siedmiorga dzieci, zgromadzonych na wieczerzy wigilijnej 24 grudnia 1943 r. w domu Borowskich na przedmieściu miasteczka oraz w innym domu pięcioosobowej rodziny. „Ojciec miał rozpłataną głowę i odcięte ręce, żona była zmasakrowana zaś dwaj synowie (7–9 lat) mieli odrąbane palce, a 6-miesięczna córeczka była uduszona sznurkiem”. Gdy na początku stycznia 1944 r. niemieccy żołnierze, uchodząc przed nadciągającą Armią Czerwoną, opuścili Ołykę, Polacy schronili się w zamku Radziwiłłów, obleganym przez UPA, mając do odparcia ataków tylko kilkanaście karabinów, mało amunicji i żywności. Wezwali pomoc z Przebraża. 300-osobowy oddział z 250 saniami, dla ewakuowania ludności, dotarł na czas do Ołyki. Henryk Cybulski wspominał, że jego żołnierze znaleźli w jednym z opuszczonych domów gramofon. „Wynieśli go na podwórze i puścili pierwszą z brzegu płytę. Zrządzeniem losu był to »Mazurek Dąbrowskiego«”.
Przebraże przetrwało do końca stycznia 1944 r., do nadejścia Armii Czerwonej. Samoobrona została rozbrojona, jej żołnierze zostali albo wcieleni do Wojska Polskiego, albo trafili do komunistycznego oddziału Józefa Sobiesiaka „Maksa” lub do „istriebitielnych batalionów” walczących z UPA.
Ćwierć wieku później Mirosław Łoziński, który zbierał relacje z Przebraża i ustalił nazwiska 447 jego obrońców, przyjechał do wsi. Nie pozostał po niej ślad, a cmentarz był zarośnięty. Dzięki niemu i wołyńskiemu środowisku Światowego Związku Żołnierzy AK, przy wsparciu Rady Ochrony Walk i Męczeństwa, cmentarz został ostatecznie uporządkowany w 2001 r. Ma status cmentarza wojennego.
Komentarze
Prześlij komentarz