Redaktor Marian Adam Stawecki barwnie opisuje banderowską zagładę kilku tomaszowskich wsi dokonaną na wiosnę 1944 r. W tym także mało znany fakt męczeńskiej śmierci księdza z Chodywaniec koło Jarczowa.
Wiosną 1944 r. tomaszowskie wsie spłynęły krwią mordowanych bez względu na płeć i wiek mieszkańców. Siepacze spod znaku UPA skąpali we krwi i strawili w ogniu Tarnoszyn, Posadów, Podlodów, Poturzyn, Radków i wiele innych miejscowości.
Informacje o strasznej rzezi Polaków mieszkających na Wołyniu, rzezi, której w 1943 r. dopuścili się na nich ukraińscy nacjonaliści skupieni w Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Ukraińskiej Narodowej Samoobronie (UNS), czy w ukraińskich formacjach sojuszniczych dla oprawców faszystowskich, jak chociażby Dywizja SS „Galizein”, a także w innych formacjach, docierały i na tereny tomaszowskiej ziemi.
To, do czego doszło na Wołyniu, wydawało się być niemożliwym do powtórzenia na Lubelszczyźnie. Tutaj bardzo silna była polska partyzantka, a aktywni szczególnie w latach 1939-1941 działacze OUN z Chełmszczyzny wraz z wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej przenieśli się na tereny „Wielkiej Ukrainy”.
Widać jednak nie wszyscy, bo z początkiem 1944 r. na Chełmszczyźnie powstały pierwsze dwie bojówki Służby Bezpieki, które skierowano w teren do działań terrorystycznych, takich jak mordowanie właścicieli ziemskich i palenie ich majątków. Prawdopodobnie to jedna z tych bojówek zamordowała w pow. hrubieszowskim, w majątku Radostów, Kazimierza i Odettę Dobieckich. Z kolei druga z nich, 9 lutego 1944 r. w majątku Białowody, zamordowała Grotthussa i Ewę Jankowską z Jabłonowskich.
We wsiach OUN rozbudowywała struktury oddziałów samoobrony UNS. Na tym polu szczególnie aktywni byli pochodzący z Uhnowa bracia Taras i Myrosław Onyszkewycz. W grudniu 1943 r. Taras Onyszkewycz ps. „Hałajda” w okolicach Sokala zaczął organizować sotnię UNS, która 28 lutego 1944 r. osiągnęła pełną gotowość bojową. Nadto dowództwo UPA skierowało w okolice Uhnowa dwie sotnie UNS z Karpat. Jedną dowodził Iwan Kapało ps. „Bradjaha”, drugą Iwan Kozjarśkyj ps. „Korsak”. Sotnie te zostały wzmocnione liczebnie i z nich utworzono kureń „Hałajda”, którym dowodził Taras Onyszkewycz. Spod Sokala kureń „Hałajda” ruszył na szlak znaczony krwią niewinnie mordowanych i pożogą. W połowie lutego rezuni UNS nawiedzili dom rodziny Wolaninów w kolonii Tarnoszyn, w której syn gospodarza, Ludwik Wolanin, ożeniony był z Ukrainką z Dynisk. Nakazali wszystkim domownikom wyprowadzenie się jak najdalej od Tarnoszyna. Śnieg i tęgi mróz zatrzymał Wolaninów w domu. Pod koniec lutego rezuni nawiedzili ich znowu i wtedy doszło do mordów. Z całej rodziny przeżyła tylko Ukrainka, która tego dnia była u swojej rodziny w Dyniskach. Zamordowani bestialsko zostali: Ludwik Wolanin (l. 58), jego żona Rozalia (l. 55), syn Ludwik (l. 25), córka Maria (l. 18) i wnuczek Eugeniusz (l. 4).
To był początek rajdu śmierci kurenia „Hałajda”. Do podobnej „działalności” sposobiły się też inne kurenie UPA, ściągane przez dowództwo tej formacji w rejon powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego. Kolejny akt zbrodni rozegrał się na początku marca 1944 r. Patrol z sotni „Bradziaga” pojmał w okolicy Tarnoszyna czterech Polaków. Powiązano ich drutami i wrzucono do drewnianej stodoły, którą podpalono. Polacy spłonęli żywcem. Jak się okazało, to było dopiero preludium ludobójstwa na dużą skalę. W nocy z 17 na 18 marca 1944 r. kureń „Hałajda”, dowodzony przez Tarasa Onyszkewycza, okrążył Tarnoszyn i dokonał mordu ponad 84 osób, paląc większość zabudowań. Funkcjonująca w Tarnoszynie placówka AK, dowodzona przez Józefa Nowaka ps. „Topola”, nie miała najmniejszych szans w starciu z upowcami. Partyzanci, odstrzeliwując się i zabijając jednego z napastników, wycofali się ze wsi. Po tej zbrodni w Tarnoszynie kureń „Hałajda” wyruszył w swój zbrodniczy rajd na południe, zahaczając o Dyniska, gdzie zamordował 17 osób, o Ulhówek (mord 14 osób) i Żabcze (mord 30 osób). 20 marca 1944 r. kureń ten w swoim rajdzie zbrodni dotarł do Poturzyna, gdzie zamordowano 72 Polaków.
Przeciwko temu rajdowi zbrodni wystąpiły oddziały polskiej partyzantki, głównie AK, wzmocnione batalionem BCh Stanisława Basaja ps. „Ryś”. Tym polskim antyupowskim frontem dowodził Zenon Jachymek ps. „Wiktor”. Walka nie była łatwa, bo siły UPA znaczące, zdeterminowane i dobrze uzbrojone. Do starcia z kureniem „Hałajada” doszło pod Posadowem i nie było to starcie zwycięskie. Linie polskiej obrony przełamała sotnia „Bradziaga” dowodzona przez Iwana Kapało i na „pamiątkę tego zwycięstwa” zmieniła nazwę na sotnia „Prołom”. Walecznością wykazała się też sotnia Iwana Kozjarśkyjego i od tego czasu nazywano ją sotnią „Tyhry” („Tygrysy”). Rajd trwał dalej, a w perzynę obracano kolejne miejscowości: Wasylów, Szczepiatyn i Hubinek, mordując kolejno 102, 16 i 6 Polaków. 28 marca 1944 r. podczas ataku odpartego przez polską obronę na Ostrów, został śmiertelnie ranny dowódca całego kurenia „Hałajda”, Taras Onyszkewycz. Zmarł 1 kwietnia i wtedy dowództwo nad zbrodniczym kureniem przejął jego brat Myrosław Onyszkewycz ps. „Orest”. Ten zapisał na swoim koncie jeszcze większe zbrodnie niż brat i znacznie wyżej zawędrował w hierarchii UPA. Został jej dowódcą na cały obszar Polski.
Zbrodniczy rajd upowców coraz skuteczniej był stopowany przez polskie jednostki armii Polskiego Państwa Podziemnego. Gdyby nie wsparcie jednostek niemieckich i agresja UPA, z pewnością wcześniej by sobie poradzono. A tak zbierała ona nadal krwawe żniwo. 1 kwietnia 1944 r. po raz wtóry doświadczył tej zbrodni Poturzyn. Tego dnia do tej miejscowości weszły popołudniem oddziały 14. Dywizji Grenadierów SS wspierane przez sotnie UPA Iwana Sycza – Sajenko ps. „Jahoda”. Grozę tego dnia najlepiej oddaje opowieść naocznego świadka i mieszkanki Poturzyna, Marii Radwańskiej, opowieść spisana.
„1 kwietnia w sobotę w naszej wsi stacjonował oddział AK Jana Sierleczki ps. „Szarfa”, ale
około południa wymaszerował on na koncentrację do Telatyna. Pozostaliśmy sami. To wystarczyło. Ktoś z ukraińskich mieszkańców Poturzyna powiadomił o tym fakcie sotnię UPA. Popołudniem sotnia ta otoczyła wieś i rozpoczęła się selekcja. Upowcy sprawdzali dokumenty i kazali mówić ukraiński pacierz. Gdy trafili na polską rodzinę, wszystkich zabijali na miejscu. Nie oszczędzali ani starców, ani dzieci, ani chorych. Tylko niewielu naszym, wśród nich właśnie mnie, 16-letniej dziewczynie, udało się uciec i ukryć. Ludzie na kolanach prosili o litość. Na darmo. Strzelano do nich, kłuto widłami, zabijano siekierami. W tym dniu oprawcy z UPA zabili też moją matkę i dwie kuzynki. Gdy dokonali już mordu, podpalili polskie domy, dwór i aptekę. Na odgłos strzałów oddział „Szarfy” zawrócił i gdy wieczorem zbliżył się do wsi, „bohaterscy” bojownicy za „samostijną” uciekli”. W czasie ich pobytu zamordowano 162 osoby cywilne, co było jednym z większych mordów dokonanych przez UPA na tomaszowskiej ziemi. Mordu, który nie wiedzieć czemu wymazywany jest z pamięci Polaków, i w rocznicę tej pożogi nikt z władz nawet świeczki nie zapala w miejscach mordów, a takich miejsc w Poturzynie jest dużo. Jak wspominała Maria Radwańska, wiejska studnia w środku wsi pełna była pomordowanych Polaków.
Ukraińska fala śmierci wiosną 1944 r. zbliżała się pod Tomaszów Lubelski. Tamten okres dobrze pamiętała Regina Boguszewska, która przed Ukraińcami uciekła do podtomaszowskiej Chorążanki. Opisała te koszmarne wydarzenia następująco: „W sobotę przed Niedzielą Palmową we wsi rozległ się ogromny krzyk. Słychać było strzały, w kilku miejscach pokazały się języki ognia. Wybiegliśmy na pobliskie wzgórze. Zdawało się, że palą się Chodywańce. Silni i młodzi ludzie ratowali się ucieczką. Najbezpieczniej było uciekać w stronę Jarczowa. Ci, którzy skierowali się do lasu, w stronę kolonii Chodywańce, wpadli w ręce Ukraińców. Między schwytanymi był ksiądz z naszej parafii Jakub Jachuła. Padło wówczas 36 osób schwytanych przez Ukraińców. Ustawiono ich nad wcześniej wykopanym przez miejscowych Ukraińców dołem i zastrzelono. Straszną śmierć zgotowali Ukraińcy naszemu księdzu. Najpierw wlekli go do lasu, po drodze znęcając się nad nim. Później wesoło się bawiąc, przystąpili do wymierzania męczeńskiej śmierci księdzu. Po kawałku obcinali mu uszy i ręce. Na koniec, zemdlonego przerżnęli piłą, obserwując, jak wychodzą z księdza jelita. W tych ciężkich cierpieniach konał. Później jego zwłoki odkopała rodzina i zabrała. Gdzie był zagrzebany, wskazała pewna ruska kobieta, którą Ukraińcy zabrali do swego obozu jako kucharkę. Z jej też opowiadania dowiedziałam się, jak Ukraińcy żałowali, że nie mogli sobie zrobić podobnego widowiska z nauczycielki. Ta im umknęła. Po wojnie ja i kilka osób z Chodywaniec byliśmy wzywani do parafii w Tomaszowie Lubelskim. Tam opowiadaliśmy o męczeńskiej śmierci księdza. Długo czekaliśmy, że może ksiądz będzie kanonizowany. Do końca został wśród swoich owieczek i to on spośród nich poniósł najbardziej okrutną i męczeńską śmierć”.
Wiosną 1944 r. tomaszowskie wsie spłynęły krwią mordowanych bez względu na płeć i wiek mieszkańców. Siepacze spod znaku UPA skąpali we krwi i strawili w ogniu Tarnoszyn, Posadów, Podlodów, Poturzyn, Radków i wiele innych miejscowości.
Informacje o strasznej rzezi Polaków mieszkających na Wołyniu, rzezi, której w 1943 r. dopuścili się na nich ukraińscy nacjonaliści skupieni w Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Ukraińskiej Narodowej Samoobronie (UNS), czy w ukraińskich formacjach sojuszniczych dla oprawców faszystowskich, jak chociażby Dywizja SS „Galizein”, a także w innych formacjach, docierały i na tereny tomaszowskiej ziemi.
To, do czego doszło na Wołyniu, wydawało się być niemożliwym do powtórzenia na Lubelszczyźnie. Tutaj bardzo silna była polska partyzantka, a aktywni szczególnie w latach 1939-1941 działacze OUN z Chełmszczyzny wraz z wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej przenieśli się na tereny „Wielkiej Ukrainy”.
Widać jednak nie wszyscy, bo z początkiem 1944 r. na Chełmszczyźnie powstały pierwsze dwie bojówki Służby Bezpieki, które skierowano w teren do działań terrorystycznych, takich jak mordowanie właścicieli ziemskich i palenie ich majątków. Prawdopodobnie to jedna z tych bojówek zamordowała w pow. hrubieszowskim, w majątku Radostów, Kazimierza i Odettę Dobieckich. Z kolei druga z nich, 9 lutego 1944 r. w majątku Białowody, zamordowała Grotthussa i Ewę Jankowską z Jabłonowskich.
We wsiach OUN rozbudowywała struktury oddziałów samoobrony UNS. Na tym polu szczególnie aktywni byli pochodzący z Uhnowa bracia Taras i Myrosław Onyszkewycz. W grudniu 1943 r. Taras Onyszkewycz ps. „Hałajda” w okolicach Sokala zaczął organizować sotnię UNS, która 28 lutego 1944 r. osiągnęła pełną gotowość bojową. Nadto dowództwo UPA skierowało w okolice Uhnowa dwie sotnie UNS z Karpat. Jedną dowodził Iwan Kapało ps. „Bradjaha”, drugą Iwan Kozjarśkyj ps. „Korsak”. Sotnie te zostały wzmocnione liczebnie i z nich utworzono kureń „Hałajda”, którym dowodził Taras Onyszkewycz. Spod Sokala kureń „Hałajda” ruszył na szlak znaczony krwią niewinnie mordowanych i pożogą. W połowie lutego rezuni UNS nawiedzili dom rodziny Wolaninów w kolonii Tarnoszyn, w której syn gospodarza, Ludwik Wolanin, ożeniony był z Ukrainką z Dynisk. Nakazali wszystkim domownikom wyprowadzenie się jak najdalej od Tarnoszyna. Śnieg i tęgi mróz zatrzymał Wolaninów w domu. Pod koniec lutego rezuni nawiedzili ich znowu i wtedy doszło do mordów. Z całej rodziny przeżyła tylko Ukrainka, która tego dnia była u swojej rodziny w Dyniskach. Zamordowani bestialsko zostali: Ludwik Wolanin (l. 58), jego żona Rozalia (l. 55), syn Ludwik (l. 25), córka Maria (l. 18) i wnuczek Eugeniusz (l. 4).
To był początek rajdu śmierci kurenia „Hałajda”. Do podobnej „działalności” sposobiły się też inne kurenie UPA, ściągane przez dowództwo tej formacji w rejon powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego. Kolejny akt zbrodni rozegrał się na początku marca 1944 r. Patrol z sotni „Bradziaga” pojmał w okolicy Tarnoszyna czterech Polaków. Powiązano ich drutami i wrzucono do drewnianej stodoły, którą podpalono. Polacy spłonęli żywcem. Jak się okazało, to było dopiero preludium ludobójstwa na dużą skalę. W nocy z 17 na 18 marca 1944 r. kureń „Hałajda”, dowodzony przez Tarasa Onyszkewycza, okrążył Tarnoszyn i dokonał mordu ponad 84 osób, paląc większość zabudowań. Funkcjonująca w Tarnoszynie placówka AK, dowodzona przez Józefa Nowaka ps. „Topola”, nie miała najmniejszych szans w starciu z upowcami. Partyzanci, odstrzeliwując się i zabijając jednego z napastników, wycofali się ze wsi. Po tej zbrodni w Tarnoszynie kureń „Hałajda” wyruszył w swój zbrodniczy rajd na południe, zahaczając o Dyniska, gdzie zamordował 17 osób, o Ulhówek (mord 14 osób) i Żabcze (mord 30 osób). 20 marca 1944 r. kureń ten w swoim rajdzie zbrodni dotarł do Poturzyna, gdzie zamordowano 72 Polaków.
Przeciwko temu rajdowi zbrodni wystąpiły oddziały polskiej partyzantki, głównie AK, wzmocnione batalionem BCh Stanisława Basaja ps. „Ryś”. Tym polskim antyupowskim frontem dowodził Zenon Jachymek ps. „Wiktor”. Walka nie była łatwa, bo siły UPA znaczące, zdeterminowane i dobrze uzbrojone. Do starcia z kureniem „Hałajada” doszło pod Posadowem i nie było to starcie zwycięskie. Linie polskiej obrony przełamała sotnia „Bradziaga” dowodzona przez Iwana Kapało i na „pamiątkę tego zwycięstwa” zmieniła nazwę na sotnia „Prołom”. Walecznością wykazała się też sotnia Iwana Kozjarśkyjego i od tego czasu nazywano ją sotnią „Tyhry” („Tygrysy”). Rajd trwał dalej, a w perzynę obracano kolejne miejscowości: Wasylów, Szczepiatyn i Hubinek, mordując kolejno 102, 16 i 6 Polaków. 28 marca 1944 r. podczas ataku odpartego przez polską obronę na Ostrów, został śmiertelnie ranny dowódca całego kurenia „Hałajda”, Taras Onyszkewycz. Zmarł 1 kwietnia i wtedy dowództwo nad zbrodniczym kureniem przejął jego brat Myrosław Onyszkewycz ps. „Orest”. Ten zapisał na swoim koncie jeszcze większe zbrodnie niż brat i znacznie wyżej zawędrował w hierarchii UPA. Został jej dowódcą na cały obszar Polski.
Zbrodniczy rajd upowców coraz skuteczniej był stopowany przez polskie jednostki armii Polskiego Państwa Podziemnego. Gdyby nie wsparcie jednostek niemieckich i agresja UPA, z pewnością wcześniej by sobie poradzono. A tak zbierała ona nadal krwawe żniwo. 1 kwietnia 1944 r. po raz wtóry doświadczył tej zbrodni Poturzyn. Tego dnia do tej miejscowości weszły popołudniem oddziały 14. Dywizji Grenadierów SS wspierane przez sotnie UPA Iwana Sycza – Sajenko ps. „Jahoda”. Grozę tego dnia najlepiej oddaje opowieść naocznego świadka i mieszkanki Poturzyna, Marii Radwańskiej, opowieść spisana.
„1 kwietnia w sobotę w naszej wsi stacjonował oddział AK Jana Sierleczki ps. „Szarfa”, ale
około południa wymaszerował on na koncentrację do Telatyna. Pozostaliśmy sami. To wystarczyło. Ktoś z ukraińskich mieszkańców Poturzyna powiadomił o tym fakcie sotnię UPA. Popołudniem sotnia ta otoczyła wieś i rozpoczęła się selekcja. Upowcy sprawdzali dokumenty i kazali mówić ukraiński pacierz. Gdy trafili na polską rodzinę, wszystkich zabijali na miejscu. Nie oszczędzali ani starców, ani dzieci, ani chorych. Tylko niewielu naszym, wśród nich właśnie mnie, 16-letniej dziewczynie, udało się uciec i ukryć. Ludzie na kolanach prosili o litość. Na darmo. Strzelano do nich, kłuto widłami, zabijano siekierami. W tym dniu oprawcy z UPA zabili też moją matkę i dwie kuzynki. Gdy dokonali już mordu, podpalili polskie domy, dwór i aptekę. Na odgłos strzałów oddział „Szarfy” zawrócił i gdy wieczorem zbliżył się do wsi, „bohaterscy” bojownicy za „samostijną” uciekli”. W czasie ich pobytu zamordowano 162 osoby cywilne, co było jednym z większych mordów dokonanych przez UPA na tomaszowskiej ziemi. Mordu, który nie wiedzieć czemu wymazywany jest z pamięci Polaków, i w rocznicę tej pożogi nikt z władz nawet świeczki nie zapala w miejscach mordów, a takich miejsc w Poturzynie jest dużo. Jak wspominała Maria Radwańska, wiejska studnia w środku wsi pełna była pomordowanych Polaków.
Ukraińska fala śmierci wiosną 1944 r. zbliżała się pod Tomaszów Lubelski. Tamten okres dobrze pamiętała Regina Boguszewska, która przed Ukraińcami uciekła do podtomaszowskiej Chorążanki. Opisała te koszmarne wydarzenia następująco: „W sobotę przed Niedzielą Palmową we wsi rozległ się ogromny krzyk. Słychać było strzały, w kilku miejscach pokazały się języki ognia. Wybiegliśmy na pobliskie wzgórze. Zdawało się, że palą się Chodywańce. Silni i młodzi ludzie ratowali się ucieczką. Najbezpieczniej było uciekać w stronę Jarczowa. Ci, którzy skierowali się do lasu, w stronę kolonii Chodywańce, wpadli w ręce Ukraińców. Między schwytanymi był ksiądz z naszej parafii Jakub Jachuła. Padło wówczas 36 osób schwytanych przez Ukraińców. Ustawiono ich nad wcześniej wykopanym przez miejscowych Ukraińców dołem i zastrzelono. Straszną śmierć zgotowali Ukraińcy naszemu księdzu. Najpierw wlekli go do lasu, po drodze znęcając się nad nim. Później wesoło się bawiąc, przystąpili do wymierzania męczeńskiej śmierci księdzu. Po kawałku obcinali mu uszy i ręce. Na koniec, zemdlonego przerżnęli piłą, obserwując, jak wychodzą z księdza jelita. W tych ciężkich cierpieniach konał. Później jego zwłoki odkopała rodzina i zabrała. Gdzie był zagrzebany, wskazała pewna ruska kobieta, którą Ukraińcy zabrali do swego obozu jako kucharkę. Z jej też opowiadania dowiedziałam się, jak Ukraińcy żałowali, że nie mogli sobie zrobić podobnego widowiska z nauczycielki. Ta im umknęła. Po wojnie ja i kilka osób z Chodywaniec byliśmy wzywani do parafii w Tomaszowie Lubelskim. Tam opowiadaliśmy o męczeńskiej śmierci księdza. Długo czekaliśmy, że może ksiądz będzie kanonizowany. Do końca został wśród swoich owieczek i to on spośród nich poniósł najbardziej okrutną i męczeńską śmierć”.
Komentarze
Prześlij komentarz