Chyba nie przesadzimy mówiąc, że jako audiofil jesteś nikim, jeżeli nie masz w swoim systemie magnetofonu szpulowego. Jego obecność w instalacji to nie tylko dowód dojrzałości, ale także inteligencji. Oczywiście, można ją zweryfikować. Kupiłeś w wytwórni Opus 3 kopie taśm-matek robione na magnetofonie Technics RS-1500? Hm, to tak, jakby twój proboszcz wmawiał ci, że odpustowy obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej jest oryginałem. Dzisiaj przedstawiamy zawodników, którzy nie wciskają kitu. Mają swoje lata, wymagają opieki, sława o ich możliwościach czasami blednie. Ale w sumie… W sumie to rzeczy, które sprawiają, że z obrzydzeniem odrzucasz propozycję rejsu motorówką po Jezioraku i wsiadasz do kajaku ze starym rybakiem. Owszem, wypił dwa-trzy Kormorany…
NAGRA IV S
Prawdopodobnie najlepszy magnetofon szpulowy w historii świata. Wymyślony w 1971 roku na potrzeby kinematografii, w której służył m.in. do nagrywania na planie dialogów, reprezentuje niezrównany do tej pory poziom technologiczny i mechaniczny. Choć – mówiąc współczesnym językiem – należy do kategorii urządzeń mobilnych, znakomicie radzi sobie także w warunkach studyjnych. Niezwykle barwna i plastyczna średnica oraz wybitna dynamika sprawiają, że Nagra IV S jest na szczycie listy najbardziej poszukiwanych audiofilskich towarów, osiągając ceny nawet w okolicach 5 tysięcy dolarów. To sprzęt tak podniecający, że nawet kobiety robią sobie przy nim rozbierane zdjęcia.
TECHNICS RS-1700
Następca deków ikonicznej serii 1500 produkowanych w latach 1976-1985. Hajendowa maszyna o profesjonalnym rodowodzie przeznaczona na rynek konsumencki. Zawodowcy nie mieli jednak oporów, żeby sięgać po nią dla swoich celów. Aparat 4-ścieżkowy i z 3 biegami. Taśmę można odtwarzać w obydwu kierunkach. W Japonii można jeszcze od czasu do czasu trafić egzemplarz „mint condition”, ale wtedy trzeba zapłacić za niego jakieś 15 tys. złotych. Maszyna, która pozwala odzyskać godność po upokorzeniach związanych ze słuchaniem Spotify przez smartfonowego blututa.
PIONEER RT-707
Czterogłowicowa, trzymotorowa, dwubiegowa gwiazda z autorewersem, której produkcja rozpoczęła się w 1977 roku i trwała przez kolejnych 6 lat. Maszyna tak solidna, że mogłaby stanowić wyposażenie atomowych łodzi podwodnych. Gwarantuje pełny, nasycony dźwięk, którym można się delektować tak, jak single maltami dojrzewającymi przez dziesięciolecia w dębowych beczkach po najlepszych rocznikach bordeaux. Znamy audiofila, który kupił sobie loft tylko po to, żeby odpowiednio wyeksponować swojego RT-707 odrestaurowanego z najwyższą pieczołowitością przy użyciu najdroższych komponentów z japońskich manufaktur. Niektórzy fanatycy oferują mu nawet swoje córki, żeby tylko mogli posłuchać taśm matek, w których posiadanie weszli na drodze występnej biznesowej perfidii.
AKAI GX-365D
Profesjonalny magnetofon z głowicami kryształowo-ferrytowymi. Produkcja tego modelu rozpoczęła się w 1970 roku, czyli w złotym okresie analogowym. To czasy, w których nie oszczędzano na dobrej jakości komponentach, prawdziwym drewnie i wskaźnikach wychyłowych, które dzisiaj występują albo w sprzęcie za ponad 100 tys. złotych, albo w postaci elektronicznych atrap w byle czym. Sprzęt oryginalnie był wyposażany w pilota, który umożliwiał zdalne nagrywanie.
REVOX B77
Produkcja tego magnetofonu rozpoczęła się w 1977 roku i trwała aż do 1998 roku. Ale i dzisiaj – przy odrobinie wysiłku finansowego – można go kupić w idealnym stanie od… producenta, który oferuje wintydżowe egzemplarze po gruntownym remoncie. To chyba jeden z najpopularniejszych szpulowców w historii; doczekał się olbrzymiej liczby wariantów. W 1980 roku dostępnych było aż 61 wersji B77, w 1988 roku ciągle w sprzedaży znajdowało się 28 różnych modeli. Finałowy model B-77 DOL oferował oddzielne procesory Dolby B dla nagrywania i odtwarzania oraz stosunek sygnał/szum na poziomie 74 decybeli.
STUDER B67
Firma, będąca dzisiaj częścią wielkiego amerykańskiego koncernu Harman, została założona w 1948 roku w okolicach Zurychu przez Willi Studera. Trzy lata później koncerty słynnego festiwalu muzycznego w Lucernie były już rejestrowane na prototypie pierwszego profesjonalnego rekordera Studer 27. W 1967 roku Studer J37 został wybrany przez Beatlesów do nagrania „Sergeant Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. Model B67 pojawił się w 1978 roku i stał się jednym z najpopularniejszych studyjnych modeli. Dzisiaj – jak wiele aparatów o profesjonalnej proweniencji – B67 służy głównie miłośnikom dobrych brzmień, którzy całymi tygodniami potrafią pić wodę z Lourdes, byle tylko mieć okazję zapłacić 20 tysięcy złotych za dobrze utrzymany egzemplarz.
TEAC X-1000M
Model z początku lat 80. ubiegłego wieku. Odstęp sygnał/szum wynosi tylko 50 dB, a zniekształcenia aż 0,8 proc., lecz to nie ma żadnego znaczenia, bo – jak pokazują współczesne źródła – parametry sprzętu mogą być podkręcone do kilkunastu miejsc po przecinku, a i tak będzie się on nadawał jedynie do nagłaśniania wesel. Mechanizm przesuwu jest tu kontrolowany przez minikomputer, który dzisiaj mógłby sterować najwyżej upuszczaniem pary w czajniku, jeśliby czajnik miałby wymiary kotła. Magnetofon zaprojektowany jako sprzęt studyjny, więc nawet dzisiaj imponuje solidnością oraz wyrafinowanymi rozwiązaniami. Dla ludzi z nerwicą natręctw – mnóstwo gałek, przycisków, suwaków oraz dwa – a jakże – wychyły.
TANDBERG 10X
Norweska tapeciarnia z 1977 roku. Firma została założona już w 1933 roku przez Vebjørna Tandberga. W latach 50. i 60. zdominowała norweski rynek magnetofonowy, dystansując konkurencję produktami o bardzo zaawansowanej technologii i korzystnej cenie. Szpulowce produkowane nad północnymi fiordami cieszyły się tak wielka renomą, że trafiły nawet do Gabinetu Owalnego w Białym Domu za prezydentury Johna F. Kennedy’ego. Na sprzęcie tej marki zostały zarejestrowane wszystkie rozmowy prowadzone w biurze JFK podczas kryzysu kubańskiego. Model 10X to 3-głowicowy i 3-biegowy stereo-deck działający w przedziale 30Hz-25kHz. Jego klasyczny analogowy dizajn budzi do dzisiaj nabożny zachwyt, zaś walory brzmieniowe każą posiadaczom drogich gramofonów konstruowanych przez inżynierów NASA szukać mścicieli.
SONY TC-7960
Jeżeli ojciec albo dziadek kręcą nosem, że twój system za pół miliona złotych gra dzisiaj gorzej niż ich instalacje z lat 80. ubiegłego wieku za 1000 dolarów, to nie wysyłaj ich do gerontologa, tylko sprawdź, czy przypadkiem nie mają racji. Zdobądź TC-7960, kilka masterów z Polskich Nagrań, podłącz tubowe JBL z papierowymi membranami, postaraj się o lampowego Luxmana z epoki i posłuchaj np. Czajkowskiego pod Karajanem. Jeżeli nie będziesz ich przepraszał po pierwszym allegro, to znaczy, że jesteś zwyczajną świnią, a nie audiofilem. Ten magnetofon zawiera esencję analogowości – jest duży, głośny, piękny jak Buźka z Bonda i zgrabny jak musztra ochotniczej straży pożarnej z Sępopola. Przełączniki są głośne niczym dźwignie w warmińskich stacjach transformatorowych, a boczki wyglądają gorzej niż kubiki w lasach pod Ełkiem. Ale kiedy posłuchasz taśm Oscara Petersona, tego starego piernika, którego po cichu podziwiał nawet Miles Davis, poczujesz, że twój berecik mieszkańca Łomży zamienia się w cylinder bywalca Ascot.
Komentarze
Prześlij komentarz